środa, 31 października 2012

Zima

     Nadeszła już druga Zima w moim życiu. Nie lubiłam jej, ale to nie dlatego, że był mróz i śnieg tylko wielkie ograniczenie spacerów do maksymalnie półtorej godziny dziennie. Co jak co, ale spacerów potrzebowałam, by wytępić z siebie niespożytą energię. Z Margaret bardzo się nudziłyśmy.
- Mam pomysł na nudę, która tu panuje od czasu, gdy nadeszła zima! Za mną!
No, no... ciekawe co wymyśliła – pomyślałam.

piątek, 12 października 2012

Urodziny

     Obudziłam się ciepłego ranka. Wstałam z legowiska i przeciągnęłam się. Poczułam pustkę w brzuchu. Popędziłam w stronę miski, która stała nieopodal beżowej szafki. Zanurzyłam czubek nosa w misce. Bez chwili wahania zabrałam się za jedzenie smakowitej rzeczy. Jedząc zastanawiałam się dlaczego panuję tutaj taka cisza. Wyszłam na dwór się załatwić. Weszłam do salonu. Rozejrzałam się po kątach i usiadłam naprzeciwko telewizji, który był wyłączony. Wnet cała rodzina wyskoczyła z krzykiem: „STO LAT!”. Grad szczekał, a ja nie wiedziałam co mam robić. Wystraszyłam się, a ponieważ wyglądali dziwnie: na głowach mieli czapki, przypominające stożki, gwizdki w ustach, które pod wpływem nadmuchu powietrza się prostowały. Widząc uśmiech na ich twarzach zorientowałam się, że wszystko jest w porządku. Wszyscy mnie zaczęli głaskać. Margaret z kieszeni wyjęła jedną, malutką kość prasowaną, którą mi wręczyła. Przy dwóch naciskach mojej szczęki kość pękła na pół, spokojnie zabrałam się za jedzenie owej kostki. Kiedy zjadłam oblizałam się i wyszłam z pokoju.
- Negra! - zawołała Margaret z łazienki.
Prędem pogalopowałam w jej stronę, stanęłam na przeciw Marg. Koło dziewczyny znajdowało się jedno, zamknięte pudełko, a obok pudełka piętnasto kilogramowy worek karmy.
- Pewnie się domyślasz, że to właśnie dla ciebie - powiedziała Margaret z uśmiechem.
Sięgnęła do pudełka i kolejno wyjmowała: linkę z amortyzatorem, dwie obroże, trzy smycze wszelakiej długości, smycz automatyczna, kaganiec, szelki typu SLED do zaprzęgu, cztery miski i przeróżne smakołyki, z których byłam najbardziej zadowolona. Margaret podniosła kaganiec, obejrzała go i założyła na mój pysk. Był niewygodny, dlatego próbowałam sobie go zdjąć, jednak bez rezultatów. Stanęłam nieruchomo, patrząc mrocznie i złowrogo na Margaret.
- Pasuje ci, naprawdę jest dobrze dopasowany - odezwała się Margaret. - Daj ci go zdejmę, bo pewnie ci nie wygodnie.
     Usłyszawszy dzwonek, wybiegłam do furtki, by ocenić sytuację. Widok był fantastyczny, to Nathan z Bohunem, który miał czerwoną torebkę w pysku ozdobioną kwiatkami. Margaret stanęła na schodach.
- Otwarte - krzyknęła.
Zaraz po wejściu na naszą posesję Bohun wręczył mi ową torebkę, której zawartość była bardzo atrakcyjna dla mojego nosa. Włożywszy nosa do torebki wyciągnęłam z niej kiełbasę, którą zaczęłam szybko jeść, w obawie, że Bohun mi ją odbierze.
- Co to jest? - zapytała Marg Nathana.
- Kiełbasa, specjalna dla psów - bezinteresownie odpowiedział.
Z uwagi na wcześniejsze starcie Bohun kontra Grand i w trosce o ich bezpieczeństwo Grand został zamknięty w pokoju Margaret. Nathan ze swoją dziewczyną weszli do środka, do domu, a ja z Bohunem zostaliśmy na dworze. Usiedliśmy koło jabłoni.

- Słuchaj mnie, Negro - zadrżałam. - Ponieważ są dzisiaj twoje pierwsze urodziny, życzę ci wszystkiego najlepszego - powiedział Bohun.
- Dziękuję - wtrąciłam się.
- Pamiętasz jak mówiłem ci, abyś nikomu nie powiedziała, że my, psy umiemy rozmawiać?
- Owszem, pamiętam.
- Jesteś już pełnoletnią suczką i musisz o czymś wiedzieć, o czym dowiaduje się każdy pies... Z pośród swojej rodziny, musisz wybrać sobie jedną, zaufaną osobę - chyba, że takiej nie masz - która będzie dla ciebie bardzo ważna, w porównaniu do innych osobników, której powiesz, że my, psy umiemy rozmawiać.
  – Co?! - skrzywiłam się. 
– Wiem, ciężko ci to zrozumieć, ale uwierz, że każdemu szczeniakowi mówi się tą samą wersję, czyli o badaniach. 
– Jej, nie wiedziałam, że taki jest tego koniec. Jestem zaskoczona, naprawdę.. 
– Nie martw się, nie tylko ty – tylko każdy pies, który kończy rok i dowiaduję się tego od kolegów i też miałem taką minę jak ty. 
– Okej. Powiedz mi jeszcze, jak mam jej to powiedzieć? 
– Najlepiej jak będziecie same w domu, możesz się niespodziewanie odezwać. 
– Spróbuję. 
– Trzymam kciuki, w każdym bądź razie.
Nie musiałam siedzieć nad tym długo, by widzieć kto będzie tą osobą, której wydam psią tajemnicę...
     Parę dni po przyjęciu urodzinowym Margaret ze mną została sama w domu, ponieważ rodzice pojechali na zakupy do marketu. Usiadłyśmy razem na kanapie, ona oglądała film, a ja rozglądałam się po całym pokoju. Siedziałam u jej lewego boku, głaskała mnie lewą ręką, a w prawej miała pilota, którym przełączała jeden program po drugim. Nie mogła się zdecydować na jeden kanał.
– Boże święty. Nie ma nic w tej telewizji. Co ja mam oglądać? - zapytała zrezygnowana dziewczyna.
Sądziłam, że będzie to najlepszy moment na wydanie naszego psiego sekretu.
– Może przełącz na dwójkę? - powiedziałam.
Momentalnie się zdenerwowałam.
– Mama? - zapytała Margaret.
– Nie, to ja, twoja Negra – uśmiechnęłam się.
– Negra? To ty... wy...? Umiesz mówić?... - szeroko otworzyła usta i oczy ze zdziwienia.
– Od dzisiaj będę twoją najlepszą z najlepszych przyjaciółek. Nie tylko będę cię mogła słuchać, ale i też dać dobre rady – odparłam dumnie.
– Matko, nie wierzę. Psy... umieją... mówić...
 – Pamiętaj jednak tylko, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nie wchodź w ten temat najlepiej z nikim. Jeżeli zależy ci na moim dobru.
– Rozumiem. Będę trzymać język za zębami – obiecała.
Cóż, muszę przyznać, że nie wiedziałam, że będzie mi się tak fantastycznie rozmawiać z Marg. Długie, niekończące się tematy . Wnet nastąpił przełom:
– Każdy pies umie mówić? - ciekawie zapytała?
Zawahałam się z udzieleniem odpowiedzi wiedząc, że każdy popełniony błąd w słowie może kosztować mnie życiem.
– Może porozmawiamy o ty później? - zmieniłam temat.
Skinęła głową.
– Pamiętaj, że masz nie w chodzić w ten temat nawet z najbliższymi.
Znów skinienie.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Przeszłość

     Pewnego, ciepłego poranka zaczęła zastanawiać mnie przeszłość Granda. W domu był  wesołym psem, uwielbiającym wszystko wokół. Poza posesją był nie do zniesienia - rzucał się na wszystkie psy, od czasu pogryzienia Bohuna, nie wspomnę nawet o tym, że inni ludzi szanował z całego serca. Tylko jeżeli mieli u boku psa, wtedy z aniołka zamieniał się w diabła.
     Ów dnia zobaczyłam, że Margaret jest w złym nastroju. Siedziała na łóżku, z podpartą głową przez parę godzin. Podeszłam do niej, położyłam głowę na jej stopie. Pogłaskała mnie... a na mój pysk, spadła jej słona łza. Nie mogłam się jej zapytać o co chodzi, pomyślałam, przecież nie mogę wydać się, że my, psy, rozmawiamy.
- Nie mam już siły - powiedziała zrezygnowana. - To wszystko przez tego głupiego psa... Nie mogę dać sobie z nim rady...
Usiadłam. Oparłam swoją łapkę na jej kolanie. Uśmiechnęła się.
- Ty jesteś grzeczną suczką. Taką, o jakiej marzyłam przez wiele, wiele lat...
Margaret wstała i wyszła z pokoju, skręciła w lewo. Wstałam za nią, skręciłam w prawo. Parę kroków później zobaczyłam Granda. Byłam na niego zła. Nie może tak być, że moja pani załamuje się przez innego psa. Zignorowałam go i przeszłam koło niego.
-Ej, mała - krzyknął, a zaraz po tym oparł się o ścianę lewym bokiem - nie przywitasz się nawet?
Nie miałam najmniejszej ochoty mu odpowiadać - poszłam dalej, przed siebie. Odwrócił się i poszedł do pokoju Margaret... Sama nie wiem dlaczego ale coś mnie ciągnęło, by podejść do niego i zapytać o jego przeszłość, może udałoby mi się coś z niego wyciągnąć. Odwróciłam się, spokojnym krokiem ruszyłam w stronę pokoju Marg. Weszłam za próg drzwi, Grand siedział na łóżku, wpatrzony w stojącą na przeciwko niego szafkę. Wskoczyłam na łóżko, usiadłam obok niego.
- Posłuchaj - odezwałam się pierwsza. - Nie za bardzo wiem o co ci chodzi, ale wiedz, że bardzo irytuje mnie twoje zachowanie. Podejrzewam, że zachowanie, które się teraz u ciebie bierze przewodzi się ze szczenięcych lat, prawda?
- Strzał w dziesiątkę - odpowiedział ponurym głosem.
- Opowiesz mi coś o tym? - zapytałam bez obwijania w bawełnę.
- Od szczeniaka byłem trzymany w kojcu, który sięgał wymiary do dwóch metrów kwadratowych. Moich właścicieli często nie było w domu. Przez całe dnie siedziałem sam, zamknięty w czterech kratkach. Miałem pilnować posesji, dlatego też nauczyłem się reagować na psy jako na wrogów.
- Dobra, no ale nie rozumiem jednego. Pozwolę sobie zauważyć, że mówisz, że byłeś trzymany od maleńkości w kojcu... I nie miałeś żadnego kontaktu z psami... To wydaję mi się, że chyba z ludźmi też, nie sądzisz?
- Ludzi z sąsiedztwa za to bardzo szanowałem, ponieważ nie raz zabierali mnie na wycieczki, dawali dobre jedzenie, a nie chleb zamoczony w mleku lub wodzie. To oni uwolnili mnie z kojca. Niestety uciekłem i zabłąkałem się, a później znaleźli mnie twoi właściciele, siedzącego na środku jezdni.
- Nie do wiary! – odezwałam się przerażona - Nie wyobrażam sobie tego, że Margaret mogłaby zrobić mi takową krzywdę...
- Są ludzie dobrzy i źli. Czasami dzieci chcą pieska. Rodzice kupują superfajnego szczeniaczka, a gdy szczeniaczek urośnie, dziecku się nudzi i ląduje w schronisku, zostaje wyrzucany na ulicę albo jest po prostu zaniedbywany przez ów rodzinę. Mówiąc to, nie chcę cię nastawiać przeciwko ludziom, ale chcę byś była ostrożna wchodząc z nimi w bliski kontakt z mniej i tymi bardziej obcymi...
Zamarłam na krótką chwilę, a potem w ciszy odeszłam od Granda. Odnosiłam dziwne wrażenie, że coś przede mną ukrywa, jednakże co do tego nie byłam pewna.

środa, 15 sierpnia 2012

Konflikt

     Następnego ranka obudziłam się przez szczekanie nowego lokatora. Zdenerwowana zerwałam się z posłania i poszłam sprawdzić co takiego robi. Wybiegłam z domu. Rozejrzałam się to w prawo, to w lewo, spojrzawszy naprzeciw spostrzegłam uśmiechniętą Marg, która w prawej ręce miała szlauch, z którego lała się woda, strumień wody łapał marmurowo-czekoladowy pies.
- Grand, zobacz kto przyszedł! - Margaret zaśmiała się, po czym wskazała na mnie palcem.
Grand, tak brzmiało jego nowe imię podbiegł do mnie, obwąchał i stanął.
- Bawisz się z nami? - zachichotał.
- Nie, dzięki - szczerze się uśmiechnęłam. - Wolę inną zabawę.
W oka mgnieniu znalazłam się w basenie. Grand stanął blisko krawędzi, nie był pewny czy on również może wejść.
- Grand, a ty co? Właź! - radośnie krzyknęła Marg.
Pies niepewnie, powoli wszedł do wody.
- Grand zapamiętaj, że masz takie same prawa w tym domu jak ja - odparłam stanowczym tonem.
- Czyli? - zapytał z wahaniem.
- To, co mi wolno, to i tobie.
- Chyba ty nie znasz mojej przeszłości...
Nie za bardzo wiedziałam mu o co chodzi, dlatego nie ponawiałam tematu.
     Margaret weszła do domu, sięgnęła dwie smycze - moją i Granda.
- Na dwór - oznajmiła.
Wybiegliśmy z wody niczym torpeda. Dobiegliśmy do dziewczyny, a ona zapięła nas na smycz. Wyrwaliśmy się do przodu, ciągnąc za sobą Margaret.
- Równaj - wydała polecenie.
Pierwszy raz usłyszałam to słowo, zastanowiłam się chwilę co ono oznacza. Wnet dziewczyna szarpnęła gwałtownie obie smycze w swoją stronę, do tyłu. Spowodowało to, że przednimi łapami znajdowaliśmy się koło jej kolana. Kaszlnęłam, ponieważ taki nowy tik Margaret mnie przydusił. Powtarzała tą czynność wtedy, kiedy przekraczaliśmy próg nogi. Szybko dotarło do nas, że nie warto toczyć wojny ze silniejszym od nas ogniwem. Ustąpiliśmy.
     Po niespełna paru minutach znaleźliśmy się w znanym mi już parku. Dziewczyna odpięła moją smycz od obroży, jednak Granda nie chciała odpiąć. Ja poszłam w krzaki załatwić swoje potrzeby, on zatem podnosił nogę przy każdej, napotkanej latarni. W pewnej chwili poczułam zapach Bohuna, pobiegłam za śladami znajomego zapachu. Na jego widok ucieszyłam się, ale jednocześnie zdenerwowałam.
- Cześć, co jest? - poważnie zapytał. - Dlaczego jesteś spięta?
- Mamy nowy "nabytek".
- Jaki, "nabytek"? - wystraszył się.
- Vanessa i Daniel wczoraj przywieźli nowego psa do domu...
- No, i? Przecież jestem raczej pokojowo nastawiony...
- Ty tak, ale gorzej z nim...
- Cóż - westchnął. - Zobaczymy.
Gdy skończył mówić zza krzewów pojawiła się Marg wraz z przypiętym na smycz Grandem.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony Nathan.
- To mój nowy - wzięła głęboki oddech - zaadoptowany przez rodziców pies...
- Łagodny?
- Nie wiem, nie próbowałam.
Roześmiali się obydwoje.
- Może bezpieczniej, by było gdybyś zapiął Bohuna ma smycz?
Nathan podszedł do Bohuna i zapiął na jego obroży karabińczyk. Ja tej sytuacji przyglądałam się uważnie. Margaret podeszła jak najbliżej mogła. Grand zjeżył sierść na plecach i podniósł ogon. Ciekawe co ten gest znaczy, pomyślałam, wyjaśni mi to w domu. Moje serce wykonało parokrotnie salto, nad którym nie potrafiłam zapanować. Jednak moje nerwy nie były potrzebne, psy się zaakceptowały. Podeszliśmy do grupki psów, która znajdowała się na pobocznej polance.
     Nathan odpiął ze smyczy Bohuna, pies poleciał do psów, później zaczął się z nimi ganiać. Margaret zrobiła kwaśną minę w stronę swojego partnera, a później odpięła ze smyczy Granda, pies doleciał do Bohuna i innych tam przebywających psów. Ja kłusując z pasją, spokojnie dotarłam do kompanów. Wszystko było wspaniale do tego momentu, gdy Bohun wskoczył na jedną sukę. Psy się pogryzły. Nathan odruchowo dobiegł do psów, by je rozdzielić. Zrobił to sprawnie.
- Trzeba ich zawieźć do weterynarza - zasugerował.
Margaret cała we łzach zapięła Granda na smycz. Nie dziwię jej się, widok był katastrofalny - psy całe we krwi, Bohun miał otwartą ranę na szyi, a Grand całą poszarpaną lewą, przednią łapę. Doszliśmy do domu Nathana, było zdecydowanie bliżej niż do nas. Wsiadł w samochód. Granda posadził na tylnych siedzeniach, a Bohuna w bagażniku, Marg siedziała obok kierowcy, ja znajdowałam się u jej nóg.
     Wszedłszy do weterynarza, nie staliśmy w kolejce - sprawa była pilna, weszliśmy bez niej.
     Pół godziny później weterynarz wyprowadził dwa psy. Grand miał na nodze założony opatrunek, a Bohun miał go na szyi.
- Berneńczykowi założyliśmy dziewięć szwów. Borderowi sześć. Stan psów jest dobry, nie zagraża ich życiu.
Słowo, które najbardziej wpadło mi w pamięć to "borderowi", ciekawe o co chodziło.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Niespodzianka

     Wszedłszy na posesję zobaczyła na podjeździe od garażu samochód rodziców, co świadczyło o tym, że na chwilę obecną, znajdują się w domu. Otworzywszy drzwi, Margaret beztrosko krzyknęła:
- Jestem!
Odpowiedzi nie dostała, usłyszała tyko kilkakrotnie powtarzające się echo. W domu, jak nigdy, panowała niesamowita cisza. Ruszyła w stronę lodówki, otworzyła ją, pomasowała brzuch i mlasnęła.
- Coś bym zjadła - odparła.
Wyjęła mleko, po zamknięciu drzwi od lodówki sięgnęła do szafki, wyjęła z niej miseczkę i płatki. Zagrzała mleko, wsypała płatki do miseczki, usiadła przy kuchennym stole i zaczęła spokojnie jeść. Ciekawe gdzie są jej rodzice, pomyślałam. Margaret po zjedzeniu odniosła naczynie do zmywarki.
- Negra, idziesz? - westchnęła.
Ruszyłam za nią. Doprowadziła mnie do swojego pokoju. Nacisnąwszy klamkę i otworzywszy szeroko drzwi, stanęła nieruchomo, zaparło jej dech w piersiach, a jej mina zbladła. Ujrzałam dużego psa, o pięknym umaszczeniu i mądrym spojrzeniu. Oczy miał koloru błękitnego, maść jego była rzadko spotykana: szara w czekoladowe łatki, gdzieniegdzie pojawiał się biały. Vanessa wręczyła Margaret czarną smycz. Pies pociągnął do mnie, obwąchał i odszedł. Usiadł na przeciwko Marg.
- O co chodzi? Z jakiej okazji? - Zaskoczona zadawała pytania z prędkością światła - Za co?
- Po prostu, - odezwał się Daniel - chcieliśmy razem z mamą uratować jakiegoś zwierzaka. Jednocześnie ciebie uszczęśliwić.
- Bardzo dziękuję - Margaret przytuliła oby dwoje rodziców jednocześnie.
Pies zaczął szczekać. Margaret go pogłaskała, a później odpięła smycz. Wszyscy zeszli na dół - do pokoju rodziców. My zostaliśmy tutaj samo. Pies zaczął chodzić jak szalony, obwąchiwał po kolei wszystkie kąty. Ja chodziłam za nim.
- Skąd jesteś? - spokojnie zapytałam
Odpowiedzi nie dostałam.
- O co ci chodzi? Dlaczego mnie olewasz? Nie widzisz, że za tobą chodzę?
- Hm - odwrócił się w moją stronę - w zasadzie to i ja nie wiem co się dzieję...
Nareszcie, pomyślałam.
- Co masz na myśli? Chodź do tamtego pokoju - wskazałam wzrokiem.
Szliśmy obok siebie. Przepuścił mnie w drzwiach. Widać, że zna się na dobrych manierach. Prawdziwy z niego gentelman, pomyślałam. Wskoczyłam na łóżko. On został na dole.
- No wskakuj. Na co czekasz? - ze zdziwieniem odparłam.
- Mogę? Naprawdę? Nic mi nie zrobią? - zawahał się.
- W żadnym wypadku - stanowczo zaprzeczyłam.
Wskoczył na łóżko. Usiadł bardzo blisko mnie, co przyprawiło mnie o dreszcze.
- Możesz mi teraz wszystko wytłumaczyć? - odezwałam się po minucie wpatrywania się w akwarium.
- Dziwnie tutaj - kontynuował - z ciasnego bosku, w którym były po trzy psy, przeniosłem się w wielki, zadbany dom. Widzę, że tutaj inaczej traktują czworonogów.
- Nie rozumiem. Skąd jesteś?
- Sam nie wiem. Wiem, że urodziłem się w tam i już tak było przez ostatnie parę lat. Przyzwyczaiłem się do takich warunków.
- A powiedz mi, czy mój nos mnie oszukuje, czy jesteś dominującym psem? - wzdrygnęłam się.
- Tam, nauczono mnie walki o jedzenie, suczki, terytorium. Być może stąd to moje nastawienie.
- Mam kolegę, Bohuna, który jest samcem... To pies chłopaka Margaret... Mam nadzieję, że mu nic nie zrobisz.
- Zobaczymy - mrugnął.
- Zobaczymy?!
- Samo z siebie to nie przyjdzie, jeżeli będę miał o co walczyć - zrobię to, bez najmniejszej skruchy - beztrosko odparł.
Ciekawe jak to się potoczy, pomyślałam. Mimo wszystko ich pierwszego spotkania, jako miłego spaceru obok siebie nie wyobrażałam.
- Powiedz mi jeszcze jedno, jak cię nazwali? - zapytałam z ciekawością.
- Tam, nazwali mnie Roco, ale myślę, że tutejsi zmienią mi imię.
Cały czas myślałam o tym, czy samce się polubią i jak będzie wyglądało ich pierwsze spotkanie.
- Widzę, że jeszcze mało wiesz o żywych organizmach, jakie mogą być okrutne - niespodziewanie się odezwał.
- Cóż - kontynuowałam - mam dopiero tylko dziewięć miesięcy, a żaden z organizmów nie wyrządził mi krzywdy.
- Rozumiem - spojrzał na mnie. - Pamiętaj tylko żeby nie być zbyt ufną do obcych.

wtorek, 10 lipca 2012

Podejrzenie

     Gdy ujrzeli nasze pyski, momentalnie ich mina się uśmiechnęła. Wykonali parę kroków w naszą stronę, zapięli nas na smycz. Oni odchodząc, a my idąc w stronę furtki Nathan odwracał się co chwila, a w końcu z siebie wydusił:
- Dzisiaj o ósmej wieczorem, pamiętaj - puścił jej oczko - kochanie.
- Jasne - uśmiechnęła się.
Kiedy weszłyśmy na podwórko, z kuchni dobiegł głos zdenerwowanej mamy:
- Gdzie byłaś tak długo? - rzuciła pod wpływem nerwów szmatką o stół - Czekaliśmy na ciebie. Dlaczego nie odbierałaś komórki? - zmrużyła oczy.
- Komórki - włożyła prawą rękę, do prawej kieszeni, a następnie zbladła i krzyknęła - O nie!
- Co się - podniosła jedną brew - dzieje?
- Ech - ręka Margaret znalazła się na jej głowie, a po chwili, na bladym policzku popłynęła łza - zgubiłam...
- Co zgubiłaś?!
- Telefon.
- Jak to?!
- Zostawiłam go w parku na ławce, po tym, jak zrobiłam parę zdjęć psom... żebyś widziała jak ładnie obok siebie siedzieli. Ciekawe czy oni do siebie coś mówili.
Zrobiło mi się gorąco, automatycznie podniosła mi się adrenalina. Ona coś podejrzewa, to źle, nawet bardzo źle. W głowie krążyły mi przeróżne myśli. Miałam natychmiastową potrzebę spotkać się z Bohunem, powiedziałby mi wszystko, o co bym go zapytała.
Odezwała się niespodziewanie mama:
- Margaret, my wychodzimy. Idziesz z nami?
- Nie... Jestem już umówiona.
- Okej, a wychodzisz gdzieś?
- Tak, do parku z psem.
- Długo będziesz?
- Nie wiem, a wy gdzie jedziecie?
- To, to już tajemnica...
     Minęły trzy godziny, a na mojej szyi znalazła się obroża z zapiętą na niej smyczą. Marg założyła buty, a potem wyszłyśmy poza posesję.Szłam przodem, skręcając w lewą stronę, do paku, nagle Marg pociągnęła mnie w przeciwną stronę. Maszerowałam równo z nogą właścicielki, zatrzymałyśmy się przed ogrodzeniem, za nim była piękna zielona trawa i parę drzew. Wnet dobiegła do nas liczna sfora psów. Po dokładnym przeliczeniu było ich dwadzieścia trzy. Doszliśmy do grupki ludzi, stojących przy drzewie.
     Dziewczyna stojąca naprzeciw Margaret z kieszeni wyciągnęła żółtą, piszczącą piłkę. Nacisnęła piłkę tylko raz a wszystkie psy znajdowały się koło niej. Wpatrywały się z cierpliwością na kobietę, która wydała polecenie:
- Siad!
Wszystkie tyłki psów znalazły się na ziemi. Dziewczyna rzuciła piłkę dość daleko jak na swoją posturę, psy pobiegły, a ja... a ja jedyna zostałam z właścicielką. Margaret niejednokrotnie zachęcała mnie do pobiegnięcia za piłką ale bez rezultatów. W gruncie rzeczy wiedziałam, że nie przegonię dorosłych psów, ale i tak postanowiłam spróbować. Po kilku nieudanych próbach, chwili nie uwagi starszych kolegów żółta płka znalazła się w moim pysku, dumnie popędziłam do właściciela. Po paru minutach ganiania za piłką i dobiegł do mnie znajomy, potężny głos:
- Negra - zachichotał - co ty?
Rozejrzałam się dookoła, a potem zobaczyłam Bohuna. Pobiegłam się przywitać, szliśmy koło siebie, a wnet, przerywając ciszę Bohun rzekł:
- No, i jak tam?
- Hm - serce przyspieszyło tępa, gdy przypominałam sobie co się owe parę godzin stało - Marg chyba się domyśla...
- Czego?
- Tego, że my, psy umiemy rozmawiać.
- Ale nic nie powiedziałaś? Nie usłyszała cię?
- Nic z tego. Tylko trochę się zdenerwowałam. Na razie jest wszystko w porządku.
- To dobrze - uśmiechnął się.
Bohun biegał z nami za żółtą piłka. Kiedy wszystkie psy miały język na wierzchu, właściciele kazali nam się położyć w cieniu, a później dali nam wody.
- Paula, a ty się zaprezentujesz z Brosem? - odezwała się jedna, ze stojących w okręgu dziewczyn.
 - Jasne.
Blondynka wyjęła z plecaka frisbee. Podciągnęła kolano do siebie i zawołała psa. Bros odbił się od kolana i złapał talerz. Paulina rzuciła talerz w powietrze, Bros złapał je. Pokazywała jeszcze parę innych tików, na które już nie patrzyłam. Wszyscy bili brawa, Margaret była zaskoczona. Chciałabym też tak umieć, pomyślałam. Po niedługiej chwili , od zaczęcia pokazów, wszyscy ruszyliśmy w stronę zamkniętej furtki. Psy, łączeni ze mną znajdowały się na smyczy. Szliśmy gęsiego. Przekroczywszy furtkę poszliśmy w stronę domu. Nathan z Bohunem standardowo nas odprowadzili.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Scena romantyczna

   Idąc, znów ponowiłam rozmowę:
- Powiesz mi jeszcze, jak to jest z głuchymi i ślepymi psami?
- Jeżeli pies jest ślepy, wypowiada się normalnie. Jeżeli zatem głuchy, boi się cokolwiek powiedzi... - przerwałam mu.
- Dlaczego?
- Ponieważ nie potrafią zapanować nad tonacją swojego głosu. Jeśli powie coś za głośno, człowiek zorientuje się, że pies umie rozmawiać. Jeżeli za cicho, rozmówca może go nie usłyszeć. A potem już tylko - tak jak już ci pisałem - badania. Tak naprawdę to psy nie lubią chodzić do lecznicy. Drażniący zapach, odpycha wszystkie wchodzące do weterynarii zwierzęta. Niektóre psy to pokazują, że im to nie pasuje, ale niektóre po prosty okazują to w inny sposób: nie chcą jeść, są ospałe, przygnębione i wiele, wiele innych skutków chodzenia do weterynarza. Ale są tego też jakieś plusy. Na przykład: wchodzisz z bólem łapy, wychodzisz bez niego.
Byłam tak zaskoczona jego wiedzą, że nie zamierzałam już pytać o cokolwiek innego.
     Znalazłszy się przy furtce Margaret z Nathanem objęli się i stali tak dobre parę minut. Nathana ręce znajdowały się tóż nad pupą Margaret, a jej ręe znajwaly się na szyi chłopaka. Co drugie słowo padało "kocham cię!". Bohun był zapięty na smycz automatyczną, frirmy Flexi. Znudziło nam się czekanie i patrzenie na scenę romantyczną. Wpadliśmy na pomysł, by zaplątać smycz wokoło zakochanych. Berneńczyk zaczął ich okrążać. Nie zauważyli nawet, że w pewnej chwili upadli razem na ziemię. Zmienili tylko pozę w jakiej się całowali. Ja przyglądałam się tej scenie z niedowierzaniem, Bohun tak samo.
     Kiedy siedzący ludzie na betonie znaleźli się w transie zakochania. Bohun w tym czasie pociągnął smycz mocniej, aż ta, upadła na ziemię. Ja zrobiłam to samo, ale już mniej mocniej niż zrobił to, on. Mimo wszystko, obie smycze wypadły z dłoni naszych opiekunów. Usiedliśmy na przeciwko nich. Siedzieliśmy tak chwilę, ale okazało się to po prostu nudne. Wnet, Bohun się do mnie odezwał:
- Negra?
- Tak?
- Idziemy do ciebie? Nie będę dłużej patrzeć na tę scenę romantyczną.
Kiedy zakochani znajdowali się na betonie, my weszliśmy przez furtkę na moją posesję. Położyliśmy się przy basenie, na plecach, do góry brzuchem.
     Nie wiadomo jak i dlaczego, ale po paru minutach nudnego spoczywania przy basenie z chlorowaną wodą, w nim się znaleźliśmy. Pływaliśmy, skakaliśmy do wody na "pieskową" bombę. Pobyt w basenie czas minął bardzo fajnie, ciągle było widać uśmiech i zadowolenie na naszych twarzach. Gdy chlapaliśmy się wodą, usłyszeliśmy przerażony, znajomy głos kobiety i mężczyzny. Spokojnie wyszliśmy z wody, otrzepaliśmy się, w równym tępie idąc doszliśmy do zakochanych. Nie znajdowali się już na betonie, byli, tak jak przystało na człowieka, na nogach. Głośno wykrzykiwali na zmianę nasze imiona.

środa, 13 czerwca 2012

Hycel

     Ruszyliśmy w stronę, z której dobiegał odgłos. Bohun nagle się zatrzymał, a naszym oczom ukazał się wysoki pan, w ręku trzymający kij, a na jego końcu pętlę zrobioną ze sznurka. Nieświadoma niczego biegłam w jego stronę, a potem tylko usłyszałam zmartwiony głos Bohuna:
- Negra! Stój! - a w tle - tylko nie to...
Posłusznie się zatrzymałam i przybiegłam do samca. Stanęłam machając ogonem i zipiąc mu w twarz, a gdy odsapnęłam, zapytałam:
Czy powiesz mi - ciągnęłam z wahaniem - co jest grane?
Ze zdenerwowania oblizałam odruchowo wargi, a on odpowiedział zakłopotany:
- Wszystko wytłumaczę ci potem. Przepraszam, jeżeli zaboli.
Jego zęby znalazły się na moim karku, a potem zastałam powoli podniesiona. Nie wiedziałam po co mi to robi, ani w jakim celu. Boh zaczął biec ze mną w pysku. Potem zorientowałam się, że ten sam facet biegnie za nami wymachując kijem i krzycząc. Nie podnosząc głowy, spokojnie powiedziałam do Bohuna:
- Jest parę metrów za nami. Jeżeli to przed nim uciekamy.
Niespodziewanie moim oczom ukazały się znajome twarze - Margaret i Nathan, którzy byli już zniecierpliwieni tak długim czekaniem na swoje psy. Uradowana merdałam ogonem, a potem zaczęłam szczekać. Margaret odwróciła się w naszą stronę, a gdy zobaczyła, że Bohun ma mnie w pysku jej mina była bardzo przerażona. Nathan krzyknął w naszą stronę:
- Bohun! Mądry jesteś?!
Kiedy olbrzym znalazł się przy naszych właścicielach, wypuścił mnie z pyska, a zaraz za nami podbiegł do nas zdyszany facet i założył pętlę na moją szyję. Magaret zdziwiona, zapytała:
- Ależ co pan, do jasnej niepodległej wyrabia?
- To pani pies?
- Tak, to jest moja Negra. Coś panu nie pasuje?
- Po prostu jestem zawodowym hyclem. Mam za zadanie łapać psy bezdomne...
- Chwila, chwila - bezdomne?!
- Pies bez smyczy według prawa jest psem bezdomnym. Przepraszam.
Odszedł. Jego zachowanie bardzo nie spodobało się Margaret, było to widać bo jej minie, a jej emocje biły na kilometr. Zapięli nas na smycz, a Margaret zapytała znienacka:
- Jakiej rasy jest Bohun?
- To jest - przez chwilę się zastanowił - berneńczyk, a Neg?
- Negra jest - sięgnęła do pamięci - tollerem.
     Nie byłam wykończona fizycznie po tym spacerze. Nie był on ruchliwy. Jedynie dowiedziałam się nowych, ciekawych informacji, dotyczących życia ziemskich psów. Wnet, Bohun zatrzymał się przy pobliskim drzewie, podniósł nogę i załatwił jedną, ze swoich potrzeb. Ja mocno wyrywałam się do przodu. Rzekłam nagle do Bohuna:
- Bohun, czy wszystkie psy, co do jednego, umieją mówić?
- Co do jednego. Niektóre już rodzą się i wypowiadają pierwsze zdania , inne zaś muszą odżyć po porodzie.

Niesamowite odkrycie...

   Kiedy weszli do parku, usiedli na pierwszej, lepszej ławce. Oni usiedli, a nas spuścili ze smyczy. Czułam się niepewnie, ponieważ wiatr przynosił inne zapachy niż dotychczas, ale mimo wszystko popędziłam za Bohunem. Zatrzymaliśmy się przy fontannie, usiedliśmy bokiem do siebie, a przodem w stronę owej tryskającej wody.
   Odezwał się w moją stronę nieznajomo cichy głos:
- A ty, umiesz mówić?
Spojrzałam na Bohuna, w tym czasie on puścił mi oczko. Zorientowałam się, że ten głos wydobywał się z gardła siedzącego obok mnie psa - Bohuna. Zapytał, zdeterminowany ponownie.
- Co tam, mała?
Zrobiłam oczy wielkości pięciozłotówki, odebrało mi mowę i siedziałam jak sparaliżowana, ale musiałam mu odpowiedzieć.
- Hmmm - zadrżał mi głos - u mnie wszystko w porządku, a jak u ciebie?
- Dobrze. Widać, że jesteś roztargniona. Czy mogę wiedzieć, dlaczego?
 Ojej... zauważył, że jestem zdenerwowana... muszę załagodzić sytuację, pomyślałam.
- Co? Ja? Roztargniona? Nie... ja po prostu nie mogę uwierzyć, że my, psy rozmawiają. Jestem nowa, a przez to mniej doświadczona. Nie wiem co mnie jeszcze ciekawego spotka. Powiesz mi coś o tym?
- Ja? Jasne, że powiem. Żaden człowiek, nie wie, że my umiemy mówić i nigdy nie mogą się dowiedzieć, ponie... - wtrąciłam się.
- Co?! Dlaczego?! Przecież... - tym razem to ja nie skończyłam mówić, ponieważ on się wtargnął.
- Proszę cię, nie przerywaj mi a odpowiem ci na wszystkie pytania, jakie zadasz, po tym jak skończę mówić. - zamieniłam się w słuch - Ludzie nie mogą się dowiedzieć, ponieważ ludzie to dziwne stworzenia i założę się, że gdyby to się wydało przeprowadzali, by na nas przeróżne badania. Może wyda ci się to niezrozumiałe, że ktoś kogo kochamy może nam zrobić taką krzywdę - wpatrzona, wsłuchana w niego. Siedziałam cicho i próbowałam mu nie przerywać - ale to tylko fakty. Ludziom zależy bardziej na pieniądzach niż uczuciach. Poza tym psom żyje się w tajemnicy, oni nam wszystkiego nie mówią. Myślę, że to już wszystko co miałem ci powiedzieć. Jakieś pytania?
- Mam jedno...
- Śmiało - uśmiechnął się i kolejny raz mrugnął okiem.
- Skoro rozmawiamy w pobliżu ludzi, to jak oni to słyszą?
- Oni tego nie słyszą. Nasz, psi, język jest bardzo cichy. A ruchy warg są zbyt szybkie, by wyłapało to ludzkie oko, czy ucho.
Dziwne, pomyślałam. A potem tylko usłyszałam męski, wołający głos:
- Bohun! Negra!

poniedziałek, 14 maja 2012

Pierwszy spacer

       Otworzywszy oczy, zraziło mnie mocne słońce. Wstałam z posłania, lekko zaspana, wyciągnęłam się, ziewnęłam i ruszyłam w stronę miski z wodą. Pochlipałam jęzorem, i usłyszawszy głos wołającej mnie Margaret, wzdrygnęłam się oraz popędziłam w jej stronę.
      Nie wiadomo dlaczego, moją szyję objęła czerwona obroża, a ana niej zapiął się srebrnego koloru karabińczyk. Mimo, że byłam gotowa do pójścia samodzielnie Marg wzięła mnie na ręce. Zaniosła do samochodowego bagażnika po czym zamknęła klapę. Wsiadła do samochodu jako pasażer koło kierowcy. Daniel, wsiadł za kierownicę i odjechaliśmy.
       Wysiedliśmy koło białego budynku, z napisem "AS". Weszliśmy do środka, w poczekalni znajdowało się paręnaście psów i dwa koty w klatkach. Usiedliśmy obok ogromnego owczarka niemieckiego, ostrożnie  podeszłam do jego nosa, wyciągnęłam się jak mogłam, a moje tylnie łapy pozostawały "przyklejone" do kafelek. Owczarek mnie polizał po czym gwałtownie zarzucił łapę na mój kark. Przestraszona, wycofałam się pod krzesełko. Odwróciwszy się za siebie, ujrzałam białego kota w klatce, z gracją poszłam go zbadać, oczy miał jak pięć złoty, machał ogonem i wycofał się do końca klatki, po czym ostrzegawczo głośno syknął i wyszczerzył zęby. Wyraźnie to, że podchodzę mu się nie spodobało. Lekko wystraszona wycofałam się do stóp Margaret. Minęły dwie godziny nim recepcjonistka wywołała moje imię. Posłusznie weszliśmy do gabinetu. Znalazłam się na śliskiej, metalowej posadzce. Weterynarz wyjął po kryjomu strzykawkę z szafki, po czym napełnił ją białą cieczą. Zaszedł mnie od tyłu, złapał za skórę na karku i wbił igłę. Trwało to zaledwie kilka sekund, jednak i tyle wystarczy na skomlenie. Lekarz się wyprostował kręgosłup, skierował wzrok na Margaret, po czym wykrztusił:
- Na pierwszy spacer, państwo mogą wyjść za dziesięć dni.
Marg wzruszyła ramionami i momentalnie uśmiech spadł jej z twarzy, spodziewała się chyba, że nastąpi to szybciej.
      Wsiadłszy do auta i odjechawszy w stronę domu. Rodzice w aucie, między sobą prowadzili dyskusję na temat zaadoptowania kolejnego psa ze schroniska. Głośnego dialogu przysłuchiwała się Marg, nie mogła uwierzyć, że tak szybko jej mama zdecydowała się na kolejnego psa. Uzgadniali, że ma być to pies przypominający Border Collie. Daniel nie był zadowolony z tego pomysły, nie chciał mieć w ogóle, żadnego psa. Nawet mnie, a co dopiero drugiego. Ale po długich, męczących namowach udało się go przekonać.
      Kolejne dni były standardowo nudne, jedzenie, spanie, zabawa. Dziesięć dni minęło bardzo szybko. Od Margaret było czuć ekscytację, ja natomiast byłam nie pewna tego co mnie spotka. Założywszy na mnie czerwoną obrożę. Margaret dumnie w podskokach opuściła willę. Ja nie musiałam być już na rękach, szlam swawolnie po trawie. Dumnie podążałyśmy w stronę tutejszego parku. Ni stąd, ni z owąd zza rogu wyszedł wielki pies. Przerażona zjeżyłam sierść na grzbiecie, stanęłam nieruchomo. Margaret lekko szarpiąc smycz zachęcała fizycznie do pójścia przed siebie. Nie zamierzałam się stąd ruszyć. Obroża, którą miałam naszyi drażniła moją delikatną skórę. Właściciel psa z naprzeciwka poluźnił smycz. Margaret również nie wyglądała na przerażoną. Uśmiech miała szeroki. Zaufałam jej. Powoli i ostrożnie, zaczęłam rozluźniać spięte mięśnie. Zbliżyliśmy się do siebie. Nagle właściciel olbrzymiego psa zagadał do Margaret:
- Hej Marg, to ten psiak o którym tak dużo - uklęknął i rozłożył ręce w moją stronę - mi mówiłaś?
- Cześć Nathan. - uśmiechnęła się w jego stronę - Tak, to ona, wabi się Negra.
- Może przejdziemy się do tego parku? - wskazał palcem pobliski park.
Nie odpowiedziała nic, ale chętnie ruszyła w stronę wskazanego parku. Idąc, szybko kontynuowali dialog:
- Jak tam Bohun?
- Bohun? Bohun, dobrze. Wczoraj zjadł pod naszą, a raczej moją nieuwagę dwa kilogramy mięsa mielonego. A twoja Negra rozrabia?
- Negra strasznie psoci w domu, jak to każdy szczeniak - odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam tępym wzrokiem - ale tak to nie narzekam na nią. Hm, a jak to - przewróciła oczami - dwa kilogramy?!
- Eh, długa historia.. Prosto z zakupów położyłem torbę w przedpokoju -obok jego legowiska. Pies przyszedł się przywitać i jak zwykle - zajrzał do torby, by sprawdzić do w niej jest. Odłożywszy torbę, na podłogę, poszedłem umyć ręce, a gdy wróciłem, przyłapałem go na gorącym uczynku. Słowna reprymenda spowodowała, że pies natychmiastowo odszedł od mięsa, ale wtedy byłem na niego zły. Mówi się trudno cóż...

piątek, 11 maja 2012

Nowy dom

     Nazajutrz wszystkie szczeniaki łącznie ze mną były zamknięte w klatkach. Jedynie nasza mama chodziła swobodnie, slalomem pomiędzy naszymi klatkami.. Nasza pani sprzątała. Wyglądało to tak, jakby spodziewała się gości. Rzeczywiście, po upływie niespełna dwóch godzin w drzwiach stanęły dwie kobiety oraz mężczyzna. Wszyscy w tym samym czasie wyciągnęli rękę w stronę mojej pani. I dodali:
- Od lewej - Margaret, Vanessa i Daniel.
- Miło poznać, Karina.
Dowiedziałam się, że moja obecna pani ma na imię Karina. Ale to nie było tak ważne. Vanessa i Daniel zamienili z Kariną kilka słów po czym przystąpili do rozglądania się po psach. Margaret śmiało wyciągała do nas ręce. Małżeństwo było nieco ostrożniejsze. Ich córka, podeszła do mnie. Wyjęła mnie z klatki, po czym zadowolona wymamrotała:
- Mamo, tato, tego!
- Jesteś - zmrużył jedno oko, i podniósł jedną brew - pewna?
Puściła tą uwagę mimo uszu.
Dostałam od dziewczyny słodkiego całusa w czoło, gest został odwzajemniony. Będąc na rękach u dziewczyny, Daniel wstał i zaczął płacić Karinie dużą stawkę. Uświadomiłam sobie, że hodowla była dla handlu . Nie mogłam tego pojąć, jak ktoś kogo kochałam mnie tak potraktował. Zrozumiałam, że ten miot był dla zysku. Jednak cały czas nie traciłam nadziei, że ta rodzina pokocha mnie równie mocno jak ja Karinę.
            Pierwszą noc w nowym domy spędziłam z Margaret w łóżku, ponieważ komputer był blisko łóżka obudziło mnie klikanie w klawiaturę komputerową. Zobaczyłam, że cała rodzina wpatruje się w monitor. Zeskoczyłam z łóżka, ziewnęłam i usiadłam na przeciwko rodziny. Przekrzykiwali się nawzajem. Nie wiedziałam o co chodzi. Przekręcałam głową w lewo i prawo. Nagle Daniel podniósł się z krzesła i stanowczym tonem odparł:
- Może imię... - i tutaj się zaciął - Tea byłoby fajne?
Margaret przełknęła głośno ślinę i spojrzała z wyrzutem na ojca. Po czym odpowiedziała:
- Mnie tam się nie podoba - przymknęła oczy, tak jakby chciała zasięgnąć pamięci - już wolę Negra.
Vanessa wtrąciła się i odpowiedziała Mar:
- To Twój pies, mi się Negra podoba.
Daniel nie odpowiedział nic.
Parę metrów ode mnie uklęknęła Margaret, po czym z uśmiechem na twarzy zawołała. Z merdającym gonem przybiegłam do niej. Zostałam wygłaskana przez moją nową panią. Poszłam do salonu o wskoczyłam na kanapę, a za mną przyszła cała rodzina. Podsłuchiwałam jak Mar dziękuje Vanessie za pozwolenie na psa. Chwilę później usłyszałam owe słowa:
- Mamo, a mogłabyś mi powiedzieć jakiej rasy jest Negra?
- Negra jest rasy Nova Scotia Duck Tolling Retriever, a w skrócie po prostu Toller.
Niespodziewanie córka zapytała ojca:
- Kiedy będę mogła, hm, wyjść na pierwszy spacer z psem? Już nie mogę się doczekać!
- Wiesz, - zamotany odpowiedział pochopnie - myślę, że za parę dni.
Uradowana usiadła na kanapie, a w mgnieniu oka wstała i poszła do komputera. Zeskoczyłam z kanapy, poszłam na fotel koło komputera, by co nie co widzieć czego szuka. Niespodziewanie, jak grom z jasnego nieba, napisała "Oddam dorosłego Border Collie", w wyszukiwarce ukazały się piękne szczenięta czarno-szare i czarno-białe. Co to ma znaczyć, pomyślałam, znudziłam już się jej? Nie chciałam nawet o tym myśleć. Oczyściłam swój umysł.

Narodziny

     Było wilgotno i głucho... Całkiem jak w tutejszym parku nocą. Poczułam tylko wilgotny język mojej mamy, a potem już tylko odruchowo pociągnęłam pierś, z której wydobywało się mleko. Poszłam spać. Obudziwszy się, przepełzałam w stronę najbardziej jasną... i wtedy... i wtedy poczułam, że zębami zostałam chwycona za kark oraz podniesiona. Byłam oszołomiona, polegałam tylko na węchu, ponieważ inne .... były nieczynne, jednak sam węch nic mi nie podpowiadał. Zaczęłam wierzgać, dezorientacja spowodowała strach, a z tym niosło się skomlenie. Poczułam ląd pod brzuchem, momentalnie się uspokoiłam.
Powoli, powoli niewyraźnie do mojego mózgu zaczęły dobiegać różne bodźce takie jak dziwne obrazy bądź przeróżne dźwięki. Nie byłam pewna co to takiego, ponieważ były bardzo nie wyraźne. Poruszałam się już na kończynach, które do tego służyły. Pamiętam mocne światło bijące w moje oczy. Blask wydobywał się z czarnego pudełka, które również pozostawało, jak wszystko inne, pod znakiem zapytania, albowiem nie rozumiałam nic co się ze mną dzieje. Może to zemsta, pomyślałam.
      Z dnia na dzień widziałam i słyszałam coraz wyraźniej. Ssanie matczynej piersi było rozluźniające. Jednak dziś rano, mojej mamy przy mnie nie było. Coś nabroiłam, pomyślałam. Wnet pochyliła się nade mną pani i położyła naczynie na podłodze, było przezroczyste, a w środku widniała biała ciecz. Człowiek wziął mnie na ręce, postawił przy naczyniu i cisnął końcówkę pyszczka do cieczy. Odruch ssania spowodował, że się zakrztusiłam. Usłyszałam niewyraźnie miły głos:
- Pij mleko, będziesz wielka.
Dowiedziałam się, że to co piję to mleko. Było smaczne. Pod napełnieniu żołądka, położyłam się spać, a gdy obudziłam się czekała mnie nietypowa niespodzianka. Bowiem poznanie świata na zewnątrz. Uchyliła się bramka, rodzeństwo szalenie wybiegło. Ja jednak dostojnym krokiem z podniesioną głową opuściłam kojec i wyszłam na dwór, a potem zachowywałam się jak niesforny szczeniak - przewracałam krzesła, gryzłam nogę od stołu, skakałam na grilla, spowodowało to jego upadek. Podczas taranowania podwórka doszła do mnie mama, złapała za kark i  przycisnęła do podłoża następnie ostrzegawczo warknęła. Powtórzyła tę czynność dwa razy. Jednak bez rezultatów. Chwyciła mnie bowiem za kark i przycisnęła do podłogi, ale tym razem mocniej. Znudzona poszłam na kocyk, położyłam się i oddychając świeżym powietrzem rozmyślałam nad przyszłością. Uświadomiłam sobie, że w wieku dwóch miesięcy będę musiała opuścić mój rodowity dom. Przywiązałam się do tego miejsca i nie chciałam go stracić. Nie byłam pewna, że trafię do kochającej mnie rodziny. Było możliwe, że trafię do kojca lub na łańcuch, a tego to żaden pies by nie chciał. Mimo, że mój wzrok i słuch nie był na tyle ostry, by wyłapać wszystkie bodźce z otoczenia to przypodobało mi się to miejsce i nie chciałam go opuszczać.
      Parę tygodni później, jak codziennie rano dostaliśmy jedzenie. Z gracją podeszłam do swojej piski, powąchałam, i odruchowo wepchnęłam język w naczynie. Zdziwiona schowałam język. Jedzenie było twarde i suche. Nie dało się go nabrać językiem. Podniosłam jedną brew z zaskoczenia. Byłam głodna, więc nie gardziłam niczym. Wiedziałam, że to co jest w moim kennelu nie zaszkodzi zdrowiu. Nie wybrzydzając szybko zabrałam się za jedzenie posiłku.
      Miałam już niespełna sześć tygodni. Widziałam i słyszałam już prawie idealnie, rosłam jak na drożdżach. Zorientowałam się, że wszyscy jesteśmy rudego koloru, nawet nasza mama. Niektórzy mieli małe, białe znaczenia na rudym futrze. Kiedy nauczyłam się liczyć, dotarło do mnie, że jest nas dziewięcioro razem z mamą.  W mgnieniu oka, miałam już osiem tygodni, czyli czas najwyższy według ludzi na pojechanie do nowego domu. Jakoś ten pomysł nie za bardzo przypadł mi do gustu.