czwartek, 30 sierpnia 2012

Przeszłość

     Pewnego, ciepłego poranka zaczęła zastanawiać mnie przeszłość Granda. W domu był  wesołym psem, uwielbiającym wszystko wokół. Poza posesją był nie do zniesienia - rzucał się na wszystkie psy, od czasu pogryzienia Bohuna, nie wspomnę nawet o tym, że inni ludzi szanował z całego serca. Tylko jeżeli mieli u boku psa, wtedy z aniołka zamieniał się w diabła.
     Ów dnia zobaczyłam, że Margaret jest w złym nastroju. Siedziała na łóżku, z podpartą głową przez parę godzin. Podeszłam do niej, położyłam głowę na jej stopie. Pogłaskała mnie... a na mój pysk, spadła jej słona łza. Nie mogłam się jej zapytać o co chodzi, pomyślałam, przecież nie mogę wydać się, że my, psy, rozmawiamy.
- Nie mam już siły - powiedziała zrezygnowana. - To wszystko przez tego głupiego psa... Nie mogę dać sobie z nim rady...
Usiadłam. Oparłam swoją łapkę na jej kolanie. Uśmiechnęła się.
- Ty jesteś grzeczną suczką. Taką, o jakiej marzyłam przez wiele, wiele lat...
Margaret wstała i wyszła z pokoju, skręciła w lewo. Wstałam za nią, skręciłam w prawo. Parę kroków później zobaczyłam Granda. Byłam na niego zła. Nie może tak być, że moja pani załamuje się przez innego psa. Zignorowałam go i przeszłam koło niego.
-Ej, mała - krzyknął, a zaraz po tym oparł się o ścianę lewym bokiem - nie przywitasz się nawet?
Nie miałam najmniejszej ochoty mu odpowiadać - poszłam dalej, przed siebie. Odwrócił się i poszedł do pokoju Margaret... Sama nie wiem dlaczego ale coś mnie ciągnęło, by podejść do niego i zapytać o jego przeszłość, może udałoby mi się coś z niego wyciągnąć. Odwróciłam się, spokojnym krokiem ruszyłam w stronę pokoju Marg. Weszłam za próg drzwi, Grand siedział na łóżku, wpatrzony w stojącą na przeciwko niego szafkę. Wskoczyłam na łóżko, usiadłam obok niego.
- Posłuchaj - odezwałam się pierwsza. - Nie za bardzo wiem o co ci chodzi, ale wiedz, że bardzo irytuje mnie twoje zachowanie. Podejrzewam, że zachowanie, które się teraz u ciebie bierze przewodzi się ze szczenięcych lat, prawda?
- Strzał w dziesiątkę - odpowiedział ponurym głosem.
- Opowiesz mi coś o tym? - zapytałam bez obwijania w bawełnę.
- Od szczeniaka byłem trzymany w kojcu, który sięgał wymiary do dwóch metrów kwadratowych. Moich właścicieli często nie było w domu. Przez całe dnie siedziałem sam, zamknięty w czterech kratkach. Miałem pilnować posesji, dlatego też nauczyłem się reagować na psy jako na wrogów.
- Dobra, no ale nie rozumiem jednego. Pozwolę sobie zauważyć, że mówisz, że byłeś trzymany od maleńkości w kojcu... I nie miałeś żadnego kontaktu z psami... To wydaję mi się, że chyba z ludźmi też, nie sądzisz?
- Ludzi z sąsiedztwa za to bardzo szanowałem, ponieważ nie raz zabierali mnie na wycieczki, dawali dobre jedzenie, a nie chleb zamoczony w mleku lub wodzie. To oni uwolnili mnie z kojca. Niestety uciekłem i zabłąkałem się, a później znaleźli mnie twoi właściciele, siedzącego na środku jezdni.
- Nie do wiary! – odezwałam się przerażona - Nie wyobrażam sobie tego, że Margaret mogłaby zrobić mi takową krzywdę...
- Są ludzie dobrzy i źli. Czasami dzieci chcą pieska. Rodzice kupują superfajnego szczeniaczka, a gdy szczeniaczek urośnie, dziecku się nudzi i ląduje w schronisku, zostaje wyrzucany na ulicę albo jest po prostu zaniedbywany przez ów rodzinę. Mówiąc to, nie chcę cię nastawiać przeciwko ludziom, ale chcę byś była ostrożna wchodząc z nimi w bliski kontakt z mniej i tymi bardziej obcymi...
Zamarłam na krótką chwilę, a potem w ciszy odeszłam od Granda. Odnosiłam dziwne wrażenie, że coś przede mną ukrywa, jednakże co do tego nie byłam pewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz