piątek, 4 stycznia 2013

Bikejoring

     Nadeszła wiosna. Jest bardzo wcześnie rano. Ostrożnie otwieram powieki, wiedząc, że zaraz oślepi mnie jasność. Jednak pomyliłam się, tym razem, jej nie było. Zerknęłam kątem oka na zegarek. Czwarta nad ranem. Złapałam się za głowę, a później podniosłam się ze swojego, psiego łóżka. Jeszcze wszyscy i wszystko śpi, oprócz mnie. Co lepsza pierwszy raz tak wcześnie wstałam. Byłam z siebie usatysfakcjonowana, ale bardziej zła, że nie wyspana. Jednak mój organizm nie tego chciał. Delikatnie i spokojnie stąpając po podłodze poszłam do pokoju Margaret. Zdjęłam z niej kołdrę, którą była przykryta.
- Pobudka. Nie ma spania, leniu!
Wymruczała coś mocno zaspanym głosem. Przykryła się kołdrą.
Dawaj, dawaj! - pogoniłam dziewczynę. - Obudziłaś mnie w trakcie fajnego snu z Grandem. Idę spać,by go skończyć. Cześć.
- Nie ma! Wstajesz! - syknęłam żartobliwym głosem.
- No, dobra, bo widzę, że i tak nie dasz mi pospać.
Zaspana wstała z łóżka, założyła pantofle, które były obok jej łóżka i popędziła do łazienki.
- Ludzkie potrzeby wzywają.
Wyszła już ubrana i wyperfumowana. Powoli zeszłyśmy na dół, do kuchni. Margaret wyjęła kartkę z szafki i długopis. Napisała na niej:

Mamo!
Idę z psami na spacer. Nie martw się o mnie.
Gdyby coś to dzwoń, biorę ze sobą komórkę.

        Grand zauważył, że gdzieś idziemy dlatego szybko, ale cicho pognał w naszą stronę, by o nim nie zapomnieć. Założyła Grandowi obrożę, a mi jednak szelki, zapięła do nich smycz. Ubrała się ciepło i wygodnie. Wyszliśmy.
- Chodźcie do piwnicy po rower.
Popatrzyliśmy się z Grandem na siebie pustym wzrokiem, które miało przesłanie: „O co chodzi?”
Zostawiła nas przed drzwiami, a sama weszła w głąb
- O matko! To szelki Zary! - uradowana piskliwie krzyknęła.
     W tym samym momencie, kolejny raz spojrzeliśmy się na siebie z Grandem, jednak tym razem wzrokiem pytającym. Po niedługiej chwili, na schodach pojawiła się Margaret. Niosła niebiesko-szary rower. Na kierownicę założone miał ów szelki, o których wspomniała Margaret będąc w piwnicy.
- Będą pasować na Granda – zabrzmiało to raczej jak pytanie.
Założyła Grandowi szelki i je uważnie wyregulowała tak, by Grand miał je idealnie dopasowane. Margaret zapięła linkę z amortyzatorem do końcówki dwóch smyczy, a później linkę zapięła na środek kierownicy. Włożyła kask na głowę i zatrzasnęła zatrzask pod szyją. Nałożyła na ręce rękawiczki. Wsiadła na rower, ustawiła pedał do jego parcia.
- Ready... stedy... go! - krzyknęła zachęcająco.
Uczyliśmy się już dawno polecenia „Go!”, które znaczyło „ruszamy!”. Było krótsze i lepiej nam było je zapamiętać. Nie było to słowo nadużywane przez Polaków. Właściwie tak samo jest z poleceniami „lewo” i „prawo”. „Prawo” brzmi jak „brawo”, a tego słowa dość często używamy. Zresztą samych kierunków dość często używamy. Dlatego toż Margaret na skręt w prawo wymyśliła „Right”, a na lewo „Left”. Nie są krótkimi słowami, ale nie są używane codziennie więc nie sposób nam ich pomylić.
Po wydanym poleceniu automatycznie ruszyliśmy przed siebie. Najpierw Margaret mocno naciskała pedały, a później już spokojnie. My ją ciągnęliśmy jednak ona nam trochę pomagała. Nie było dla nas to wielkim wysiłkiem, ponieważ byliśmy dużymi i silnymi psami. Całkiem dobrze nam szło. Zatrzymaliśmy się na chwilę przerwy. Margaret dała nam zimną wodę.