piątek, 4 stycznia 2013

Bikejoring

     Nadeszła wiosna. Jest bardzo wcześnie rano. Ostrożnie otwieram powieki, wiedząc, że zaraz oślepi mnie jasność. Jednak pomyliłam się, tym razem, jej nie było. Zerknęłam kątem oka na zegarek. Czwarta nad ranem. Złapałam się za głowę, a później podniosłam się ze swojego, psiego łóżka. Jeszcze wszyscy i wszystko śpi, oprócz mnie. Co lepsza pierwszy raz tak wcześnie wstałam. Byłam z siebie usatysfakcjonowana, ale bardziej zła, że nie wyspana. Jednak mój organizm nie tego chciał. Delikatnie i spokojnie stąpając po podłodze poszłam do pokoju Margaret. Zdjęłam z niej kołdrę, którą była przykryta.
- Pobudka. Nie ma spania, leniu!
Wymruczała coś mocno zaspanym głosem. Przykryła się kołdrą.
Dawaj, dawaj! - pogoniłam dziewczynę. - Obudziłaś mnie w trakcie fajnego snu z Grandem. Idę spać,by go skończyć. Cześć.
- Nie ma! Wstajesz! - syknęłam żartobliwym głosem.
- No, dobra, bo widzę, że i tak nie dasz mi pospać.
Zaspana wstała z łóżka, założyła pantofle, które były obok jej łóżka i popędziła do łazienki.
- Ludzkie potrzeby wzywają.
Wyszła już ubrana i wyperfumowana. Powoli zeszłyśmy na dół, do kuchni. Margaret wyjęła kartkę z szafki i długopis. Napisała na niej:

Mamo!
Idę z psami na spacer. Nie martw się o mnie.
Gdyby coś to dzwoń, biorę ze sobą komórkę.

        Grand zauważył, że gdzieś idziemy dlatego szybko, ale cicho pognał w naszą stronę, by o nim nie zapomnieć. Założyła Grandowi obrożę, a mi jednak szelki, zapięła do nich smycz. Ubrała się ciepło i wygodnie. Wyszliśmy.
- Chodźcie do piwnicy po rower.
Popatrzyliśmy się z Grandem na siebie pustym wzrokiem, które miało przesłanie: „O co chodzi?”
Zostawiła nas przed drzwiami, a sama weszła w głąb
- O matko! To szelki Zary! - uradowana piskliwie krzyknęła.
     W tym samym momencie, kolejny raz spojrzeliśmy się na siebie z Grandem, jednak tym razem wzrokiem pytającym. Po niedługiej chwili, na schodach pojawiła się Margaret. Niosła niebiesko-szary rower. Na kierownicę założone miał ów szelki, o których wspomniała Margaret będąc w piwnicy.
- Będą pasować na Granda – zabrzmiało to raczej jak pytanie.
Założyła Grandowi szelki i je uważnie wyregulowała tak, by Grand miał je idealnie dopasowane. Margaret zapięła linkę z amortyzatorem do końcówki dwóch smyczy, a później linkę zapięła na środek kierownicy. Włożyła kask na głowę i zatrzasnęła zatrzask pod szyją. Nałożyła na ręce rękawiczki. Wsiadła na rower, ustawiła pedał do jego parcia.
- Ready... stedy... go! - krzyknęła zachęcająco.
Uczyliśmy się już dawno polecenia „Go!”, które znaczyło „ruszamy!”. Było krótsze i lepiej nam było je zapamiętać. Nie było to słowo nadużywane przez Polaków. Właściwie tak samo jest z poleceniami „lewo” i „prawo”. „Prawo” brzmi jak „brawo”, a tego słowa dość często używamy. Zresztą samych kierunków dość często używamy. Dlatego toż Margaret na skręt w prawo wymyśliła „Right”, a na lewo „Left”. Nie są krótkimi słowami, ale nie są używane codziennie więc nie sposób nam ich pomylić.
Po wydanym poleceniu automatycznie ruszyliśmy przed siebie. Najpierw Margaret mocno naciskała pedały, a później już spokojnie. My ją ciągnęliśmy jednak ona nam trochę pomagała. Nie było dla nas to wielkim wysiłkiem, ponieważ byliśmy dużymi i silnymi psami. Całkiem dobrze nam szło. Zatrzymaliśmy się na chwilę przerwy. Margaret dała nam zimną wodę. 

środa, 31 października 2012

Zima

     Nadeszła już druga Zima w moim życiu. Nie lubiłam jej, ale to nie dlatego, że był mróz i śnieg tylko wielkie ograniczenie spacerów do maksymalnie półtorej godziny dziennie. Co jak co, ale spacerów potrzebowałam, by wytępić z siebie niespożytą energię. Z Margaret bardzo się nudziłyśmy.
- Mam pomysł na nudę, która tu panuje od czasu, gdy nadeszła zima! Za mną!
No, no... ciekawe co wymyśliła – pomyślałam.

piątek, 12 października 2012

Urodziny

     Obudziłam się ciepłego ranka. Wstałam z legowiska i przeciągnęłam się. Poczułam pustkę w brzuchu. Popędziłam w stronę miski, która stała nieopodal beżowej szafki. Zanurzyłam czubek nosa w misce. Bez chwili wahania zabrałam się za jedzenie smakowitej rzeczy. Jedząc zastanawiałam się dlaczego panuję tutaj taka cisza. Wyszłam na dwór się załatwić. Weszłam do salonu. Rozejrzałam się po kątach i usiadłam naprzeciwko telewizji, który był wyłączony. Wnet cała rodzina wyskoczyła z krzykiem: „STO LAT!”. Grad szczekał, a ja nie wiedziałam co mam robić. Wystraszyłam się, a ponieważ wyglądali dziwnie: na głowach mieli czapki, przypominające stożki, gwizdki w ustach, które pod wpływem nadmuchu powietrza się prostowały. Widząc uśmiech na ich twarzach zorientowałam się, że wszystko jest w porządku. Wszyscy mnie zaczęli głaskać. Margaret z kieszeni wyjęła jedną, malutką kość prasowaną, którą mi wręczyła. Przy dwóch naciskach mojej szczęki kość pękła na pół, spokojnie zabrałam się za jedzenie owej kostki. Kiedy zjadłam oblizałam się i wyszłam z pokoju.
- Negra! - zawołała Margaret z łazienki.
Prędem pogalopowałam w jej stronę, stanęłam na przeciw Marg. Koło dziewczyny znajdowało się jedno, zamknięte pudełko, a obok pudełka piętnasto kilogramowy worek karmy.
- Pewnie się domyślasz, że to właśnie dla ciebie - powiedziała Margaret z uśmiechem.
Sięgnęła do pudełka i kolejno wyjmowała: linkę z amortyzatorem, dwie obroże, trzy smycze wszelakiej długości, smycz automatyczna, kaganiec, szelki typu SLED do zaprzęgu, cztery miski i przeróżne smakołyki, z których byłam najbardziej zadowolona. Margaret podniosła kaganiec, obejrzała go i założyła na mój pysk. Był niewygodny, dlatego próbowałam sobie go zdjąć, jednak bez rezultatów. Stanęłam nieruchomo, patrząc mrocznie i złowrogo na Margaret.
- Pasuje ci, naprawdę jest dobrze dopasowany - odezwała się Margaret. - Daj ci go zdejmę, bo pewnie ci nie wygodnie.
     Usłyszawszy dzwonek, wybiegłam do furtki, by ocenić sytuację. Widok był fantastyczny, to Nathan z Bohunem, który miał czerwoną torebkę w pysku ozdobioną kwiatkami. Margaret stanęła na schodach.
- Otwarte - krzyknęła.
Zaraz po wejściu na naszą posesję Bohun wręczył mi ową torebkę, której zawartość była bardzo atrakcyjna dla mojego nosa. Włożywszy nosa do torebki wyciągnęłam z niej kiełbasę, którą zaczęłam szybko jeść, w obawie, że Bohun mi ją odbierze.
- Co to jest? - zapytała Marg Nathana.
- Kiełbasa, specjalna dla psów - bezinteresownie odpowiedział.
Z uwagi na wcześniejsze starcie Bohun kontra Grand i w trosce o ich bezpieczeństwo Grand został zamknięty w pokoju Margaret. Nathan ze swoją dziewczyną weszli do środka, do domu, a ja z Bohunem zostaliśmy na dworze. Usiedliśmy koło jabłoni.

- Słuchaj mnie, Negro - zadrżałam. - Ponieważ są dzisiaj twoje pierwsze urodziny, życzę ci wszystkiego najlepszego - powiedział Bohun.
- Dziękuję - wtrąciłam się.
- Pamiętasz jak mówiłem ci, abyś nikomu nie powiedziała, że my, psy umiemy rozmawiać?
- Owszem, pamiętam.
- Jesteś już pełnoletnią suczką i musisz o czymś wiedzieć, o czym dowiaduje się każdy pies... Z pośród swojej rodziny, musisz wybrać sobie jedną, zaufaną osobę - chyba, że takiej nie masz - która będzie dla ciebie bardzo ważna, w porównaniu do innych osobników, której powiesz, że my, psy umiemy rozmawiać.
  – Co?! - skrzywiłam się. 
– Wiem, ciężko ci to zrozumieć, ale uwierz, że każdemu szczeniakowi mówi się tą samą wersję, czyli o badaniach. 
– Jej, nie wiedziałam, że taki jest tego koniec. Jestem zaskoczona, naprawdę.. 
– Nie martw się, nie tylko ty – tylko każdy pies, który kończy rok i dowiaduję się tego od kolegów i też miałem taką minę jak ty. 
– Okej. Powiedz mi jeszcze, jak mam jej to powiedzieć? 
– Najlepiej jak będziecie same w domu, możesz się niespodziewanie odezwać. 
– Spróbuję. 
– Trzymam kciuki, w każdym bądź razie.
Nie musiałam siedzieć nad tym długo, by widzieć kto będzie tą osobą, której wydam psią tajemnicę...
     Parę dni po przyjęciu urodzinowym Margaret ze mną została sama w domu, ponieważ rodzice pojechali na zakupy do marketu. Usiadłyśmy razem na kanapie, ona oglądała film, a ja rozglądałam się po całym pokoju. Siedziałam u jej lewego boku, głaskała mnie lewą ręką, a w prawej miała pilota, którym przełączała jeden program po drugim. Nie mogła się zdecydować na jeden kanał.
– Boże święty. Nie ma nic w tej telewizji. Co ja mam oglądać? - zapytała zrezygnowana dziewczyna.
Sądziłam, że będzie to najlepszy moment na wydanie naszego psiego sekretu.
– Może przełącz na dwójkę? - powiedziałam.
Momentalnie się zdenerwowałam.
– Mama? - zapytała Margaret.
– Nie, to ja, twoja Negra – uśmiechnęłam się.
– Negra? To ty... wy...? Umiesz mówić?... - szeroko otworzyła usta i oczy ze zdziwienia.
– Od dzisiaj będę twoją najlepszą z najlepszych przyjaciółek. Nie tylko będę cię mogła słuchać, ale i też dać dobre rady – odparłam dumnie.
– Matko, nie wierzę. Psy... umieją... mówić...
 – Pamiętaj jednak tylko, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nie wchodź w ten temat najlepiej z nikim. Jeżeli zależy ci na moim dobru.
– Rozumiem. Będę trzymać język za zębami – obiecała.
Cóż, muszę przyznać, że nie wiedziałam, że będzie mi się tak fantastycznie rozmawiać z Marg. Długie, niekończące się tematy . Wnet nastąpił przełom:
– Każdy pies umie mówić? - ciekawie zapytała?
Zawahałam się z udzieleniem odpowiedzi wiedząc, że każdy popełniony błąd w słowie może kosztować mnie życiem.
– Może porozmawiamy o ty później? - zmieniłam temat.
Skinęła głową.
– Pamiętaj, że masz nie w chodzić w ten temat nawet z najbliższymi.
Znów skinienie.

czwartek, 30 sierpnia 2012

Przeszłość

     Pewnego, ciepłego poranka zaczęła zastanawiać mnie przeszłość Granda. W domu był  wesołym psem, uwielbiającym wszystko wokół. Poza posesją był nie do zniesienia - rzucał się na wszystkie psy, od czasu pogryzienia Bohuna, nie wspomnę nawet o tym, że inni ludzi szanował z całego serca. Tylko jeżeli mieli u boku psa, wtedy z aniołka zamieniał się w diabła.
     Ów dnia zobaczyłam, że Margaret jest w złym nastroju. Siedziała na łóżku, z podpartą głową przez parę godzin. Podeszłam do niej, położyłam głowę na jej stopie. Pogłaskała mnie... a na mój pysk, spadła jej słona łza. Nie mogłam się jej zapytać o co chodzi, pomyślałam, przecież nie mogę wydać się, że my, psy, rozmawiamy.
- Nie mam już siły - powiedziała zrezygnowana. - To wszystko przez tego głupiego psa... Nie mogę dać sobie z nim rady...
Usiadłam. Oparłam swoją łapkę na jej kolanie. Uśmiechnęła się.
- Ty jesteś grzeczną suczką. Taką, o jakiej marzyłam przez wiele, wiele lat...
Margaret wstała i wyszła z pokoju, skręciła w lewo. Wstałam za nią, skręciłam w prawo. Parę kroków później zobaczyłam Granda. Byłam na niego zła. Nie może tak być, że moja pani załamuje się przez innego psa. Zignorowałam go i przeszłam koło niego.
-Ej, mała - krzyknął, a zaraz po tym oparł się o ścianę lewym bokiem - nie przywitasz się nawet?
Nie miałam najmniejszej ochoty mu odpowiadać - poszłam dalej, przed siebie. Odwrócił się i poszedł do pokoju Margaret... Sama nie wiem dlaczego ale coś mnie ciągnęło, by podejść do niego i zapytać o jego przeszłość, może udałoby mi się coś z niego wyciągnąć. Odwróciłam się, spokojnym krokiem ruszyłam w stronę pokoju Marg. Weszłam za próg drzwi, Grand siedział na łóżku, wpatrzony w stojącą na przeciwko niego szafkę. Wskoczyłam na łóżko, usiadłam obok niego.
- Posłuchaj - odezwałam się pierwsza. - Nie za bardzo wiem o co ci chodzi, ale wiedz, że bardzo irytuje mnie twoje zachowanie. Podejrzewam, że zachowanie, które się teraz u ciebie bierze przewodzi się ze szczenięcych lat, prawda?
- Strzał w dziesiątkę - odpowiedział ponurym głosem.
- Opowiesz mi coś o tym? - zapytałam bez obwijania w bawełnę.
- Od szczeniaka byłem trzymany w kojcu, który sięgał wymiary do dwóch metrów kwadratowych. Moich właścicieli często nie było w domu. Przez całe dnie siedziałem sam, zamknięty w czterech kratkach. Miałem pilnować posesji, dlatego też nauczyłem się reagować na psy jako na wrogów.
- Dobra, no ale nie rozumiem jednego. Pozwolę sobie zauważyć, że mówisz, że byłeś trzymany od maleńkości w kojcu... I nie miałeś żadnego kontaktu z psami... To wydaję mi się, że chyba z ludźmi też, nie sądzisz?
- Ludzi z sąsiedztwa za to bardzo szanowałem, ponieważ nie raz zabierali mnie na wycieczki, dawali dobre jedzenie, a nie chleb zamoczony w mleku lub wodzie. To oni uwolnili mnie z kojca. Niestety uciekłem i zabłąkałem się, a później znaleźli mnie twoi właściciele, siedzącego na środku jezdni.
- Nie do wiary! – odezwałam się przerażona - Nie wyobrażam sobie tego, że Margaret mogłaby zrobić mi takową krzywdę...
- Są ludzie dobrzy i źli. Czasami dzieci chcą pieska. Rodzice kupują superfajnego szczeniaczka, a gdy szczeniaczek urośnie, dziecku się nudzi i ląduje w schronisku, zostaje wyrzucany na ulicę albo jest po prostu zaniedbywany przez ów rodzinę. Mówiąc to, nie chcę cię nastawiać przeciwko ludziom, ale chcę byś była ostrożna wchodząc z nimi w bliski kontakt z mniej i tymi bardziej obcymi...
Zamarłam na krótką chwilę, a potem w ciszy odeszłam od Granda. Odnosiłam dziwne wrażenie, że coś przede mną ukrywa, jednakże co do tego nie byłam pewna.

środa, 15 sierpnia 2012

Konflikt

     Następnego ranka obudziłam się przez szczekanie nowego lokatora. Zdenerwowana zerwałam się z posłania i poszłam sprawdzić co takiego robi. Wybiegłam z domu. Rozejrzałam się to w prawo, to w lewo, spojrzawszy naprzeciw spostrzegłam uśmiechniętą Marg, która w prawej ręce miała szlauch, z którego lała się woda, strumień wody łapał marmurowo-czekoladowy pies.
- Grand, zobacz kto przyszedł! - Margaret zaśmiała się, po czym wskazała na mnie palcem.
Grand, tak brzmiało jego nowe imię podbiegł do mnie, obwąchał i stanął.
- Bawisz się z nami? - zachichotał.
- Nie, dzięki - szczerze się uśmiechnęłam. - Wolę inną zabawę.
W oka mgnieniu znalazłam się w basenie. Grand stanął blisko krawędzi, nie był pewny czy on również może wejść.
- Grand, a ty co? Właź! - radośnie krzyknęła Marg.
Pies niepewnie, powoli wszedł do wody.
- Grand zapamiętaj, że masz takie same prawa w tym domu jak ja - odparłam stanowczym tonem.
- Czyli? - zapytał z wahaniem.
- To, co mi wolno, to i tobie.
- Chyba ty nie znasz mojej przeszłości...
Nie za bardzo wiedziałam mu o co chodzi, dlatego nie ponawiałam tematu.
     Margaret weszła do domu, sięgnęła dwie smycze - moją i Granda.
- Na dwór - oznajmiła.
Wybiegliśmy z wody niczym torpeda. Dobiegliśmy do dziewczyny, a ona zapięła nas na smycz. Wyrwaliśmy się do przodu, ciągnąc za sobą Margaret.
- Równaj - wydała polecenie.
Pierwszy raz usłyszałam to słowo, zastanowiłam się chwilę co ono oznacza. Wnet dziewczyna szarpnęła gwałtownie obie smycze w swoją stronę, do tyłu. Spowodowało to, że przednimi łapami znajdowaliśmy się koło jej kolana. Kaszlnęłam, ponieważ taki nowy tik Margaret mnie przydusił. Powtarzała tą czynność wtedy, kiedy przekraczaliśmy próg nogi. Szybko dotarło do nas, że nie warto toczyć wojny ze silniejszym od nas ogniwem. Ustąpiliśmy.
     Po niespełna paru minutach znaleźliśmy się w znanym mi już parku. Dziewczyna odpięła moją smycz od obroży, jednak Granda nie chciała odpiąć. Ja poszłam w krzaki załatwić swoje potrzeby, on zatem podnosił nogę przy każdej, napotkanej latarni. W pewnej chwili poczułam zapach Bohuna, pobiegłam za śladami znajomego zapachu. Na jego widok ucieszyłam się, ale jednocześnie zdenerwowałam.
- Cześć, co jest? - poważnie zapytał. - Dlaczego jesteś spięta?
- Mamy nowy "nabytek".
- Jaki, "nabytek"? - wystraszył się.
- Vanessa i Daniel wczoraj przywieźli nowego psa do domu...
- No, i? Przecież jestem raczej pokojowo nastawiony...
- Ty tak, ale gorzej z nim...
- Cóż - westchnął. - Zobaczymy.
Gdy skończył mówić zza krzewów pojawiła się Marg wraz z przypiętym na smycz Grandem.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony Nathan.
- To mój nowy - wzięła głęboki oddech - zaadoptowany przez rodziców pies...
- Łagodny?
- Nie wiem, nie próbowałam.
Roześmiali się obydwoje.
- Może bezpieczniej, by było gdybyś zapiął Bohuna ma smycz?
Nathan podszedł do Bohuna i zapiął na jego obroży karabińczyk. Ja tej sytuacji przyglądałam się uważnie. Margaret podeszła jak najbliżej mogła. Grand zjeżył sierść na plecach i podniósł ogon. Ciekawe co ten gest znaczy, pomyślałam, wyjaśni mi to w domu. Moje serce wykonało parokrotnie salto, nad którym nie potrafiłam zapanować. Jednak moje nerwy nie były potrzebne, psy się zaakceptowały. Podeszliśmy do grupki psów, która znajdowała się na pobocznej polance.
     Nathan odpiął ze smyczy Bohuna, pies poleciał do psów, później zaczął się z nimi ganiać. Margaret zrobiła kwaśną minę w stronę swojego partnera, a później odpięła ze smyczy Granda, pies doleciał do Bohuna i innych tam przebywających psów. Ja kłusując z pasją, spokojnie dotarłam do kompanów. Wszystko było wspaniale do tego momentu, gdy Bohun wskoczył na jedną sukę. Psy się pogryzły. Nathan odruchowo dobiegł do psów, by je rozdzielić. Zrobił to sprawnie.
- Trzeba ich zawieźć do weterynarza - zasugerował.
Margaret cała we łzach zapięła Granda na smycz. Nie dziwię jej się, widok był katastrofalny - psy całe we krwi, Bohun miał otwartą ranę na szyi, a Grand całą poszarpaną lewą, przednią łapę. Doszliśmy do domu Nathana, było zdecydowanie bliżej niż do nas. Wsiadł w samochód. Granda posadził na tylnych siedzeniach, a Bohuna w bagażniku, Marg siedziała obok kierowcy, ja znajdowałam się u jej nóg.
     Wszedłszy do weterynarza, nie staliśmy w kolejce - sprawa była pilna, weszliśmy bez niej.
     Pół godziny później weterynarz wyprowadził dwa psy. Grand miał na nodze założony opatrunek, a Bohun miał go na szyi.
- Berneńczykowi założyliśmy dziewięć szwów. Borderowi sześć. Stan psów jest dobry, nie zagraża ich życiu.
Słowo, które najbardziej wpadło mi w pamięć to "borderowi", ciekawe o co chodziło.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Niespodzianka

     Wszedłszy na posesję zobaczyła na podjeździe od garażu samochód rodziców, co świadczyło o tym, że na chwilę obecną, znajdują się w domu. Otworzywszy drzwi, Margaret beztrosko krzyknęła:
- Jestem!
Odpowiedzi nie dostała, usłyszała tyko kilkakrotnie powtarzające się echo. W domu, jak nigdy, panowała niesamowita cisza. Ruszyła w stronę lodówki, otworzyła ją, pomasowała brzuch i mlasnęła.
- Coś bym zjadła - odparła.
Wyjęła mleko, po zamknięciu drzwi od lodówki sięgnęła do szafki, wyjęła z niej miseczkę i płatki. Zagrzała mleko, wsypała płatki do miseczki, usiadła przy kuchennym stole i zaczęła spokojnie jeść. Ciekawe gdzie są jej rodzice, pomyślałam. Margaret po zjedzeniu odniosła naczynie do zmywarki.
- Negra, idziesz? - westchnęła.
Ruszyłam za nią. Doprowadziła mnie do swojego pokoju. Nacisnąwszy klamkę i otworzywszy szeroko drzwi, stanęła nieruchomo, zaparło jej dech w piersiach, a jej mina zbladła. Ujrzałam dużego psa, o pięknym umaszczeniu i mądrym spojrzeniu. Oczy miał koloru błękitnego, maść jego była rzadko spotykana: szara w czekoladowe łatki, gdzieniegdzie pojawiał się biały. Vanessa wręczyła Margaret czarną smycz. Pies pociągnął do mnie, obwąchał i odszedł. Usiadł na przeciwko Marg.
- O co chodzi? Z jakiej okazji? - Zaskoczona zadawała pytania z prędkością światła - Za co?
- Po prostu, - odezwał się Daniel - chcieliśmy razem z mamą uratować jakiegoś zwierzaka. Jednocześnie ciebie uszczęśliwić.
- Bardzo dziękuję - Margaret przytuliła oby dwoje rodziców jednocześnie.
Pies zaczął szczekać. Margaret go pogłaskała, a później odpięła smycz. Wszyscy zeszli na dół - do pokoju rodziców. My zostaliśmy tutaj samo. Pies zaczął chodzić jak szalony, obwąchiwał po kolei wszystkie kąty. Ja chodziłam za nim.
- Skąd jesteś? - spokojnie zapytałam
Odpowiedzi nie dostałam.
- O co ci chodzi? Dlaczego mnie olewasz? Nie widzisz, że za tobą chodzę?
- Hm - odwrócił się w moją stronę - w zasadzie to i ja nie wiem co się dzieję...
Nareszcie, pomyślałam.
- Co masz na myśli? Chodź do tamtego pokoju - wskazałam wzrokiem.
Szliśmy obok siebie. Przepuścił mnie w drzwiach. Widać, że zna się na dobrych manierach. Prawdziwy z niego gentelman, pomyślałam. Wskoczyłam na łóżko. On został na dole.
- No wskakuj. Na co czekasz? - ze zdziwieniem odparłam.
- Mogę? Naprawdę? Nic mi nie zrobią? - zawahał się.
- W żadnym wypadku - stanowczo zaprzeczyłam.
Wskoczył na łóżko. Usiadł bardzo blisko mnie, co przyprawiło mnie o dreszcze.
- Możesz mi teraz wszystko wytłumaczyć? - odezwałam się po minucie wpatrywania się w akwarium.
- Dziwnie tutaj - kontynuował - z ciasnego bosku, w którym były po trzy psy, przeniosłem się w wielki, zadbany dom. Widzę, że tutaj inaczej traktują czworonogów.
- Nie rozumiem. Skąd jesteś?
- Sam nie wiem. Wiem, że urodziłem się w tam i już tak było przez ostatnie parę lat. Przyzwyczaiłem się do takich warunków.
- A powiedz mi, czy mój nos mnie oszukuje, czy jesteś dominującym psem? - wzdrygnęłam się.
- Tam, nauczono mnie walki o jedzenie, suczki, terytorium. Być może stąd to moje nastawienie.
- Mam kolegę, Bohuna, który jest samcem... To pies chłopaka Margaret... Mam nadzieję, że mu nic nie zrobisz.
- Zobaczymy - mrugnął.
- Zobaczymy?!
- Samo z siebie to nie przyjdzie, jeżeli będę miał o co walczyć - zrobię to, bez najmniejszej skruchy - beztrosko odparł.
Ciekawe jak to się potoczy, pomyślałam. Mimo wszystko ich pierwszego spotkania, jako miłego spaceru obok siebie nie wyobrażałam.
- Powiedz mi jeszcze jedno, jak cię nazwali? - zapytałam z ciekawością.
- Tam, nazwali mnie Roco, ale myślę, że tutejsi zmienią mi imię.
Cały czas myślałam o tym, czy samce się polubią i jak będzie wyglądało ich pierwsze spotkanie.
- Widzę, że jeszcze mało wiesz o żywych organizmach, jakie mogą być okrutne - niespodziewanie się odezwał.
- Cóż - kontynuowałam - mam dopiero tylko dziewięć miesięcy, a żaden z organizmów nie wyrządził mi krzywdy.
- Rozumiem - spojrzał na mnie. - Pamiętaj tylko żeby nie być zbyt ufną do obcych.

wtorek, 10 lipca 2012

Podejrzenie

     Gdy ujrzeli nasze pyski, momentalnie ich mina się uśmiechnęła. Wykonali parę kroków w naszą stronę, zapięli nas na smycz. Oni odchodząc, a my idąc w stronę furtki Nathan odwracał się co chwila, a w końcu z siebie wydusił:
- Dzisiaj o ósmej wieczorem, pamiętaj - puścił jej oczko - kochanie.
- Jasne - uśmiechnęła się.
Kiedy weszłyśmy na podwórko, z kuchni dobiegł głos zdenerwowanej mamy:
- Gdzie byłaś tak długo? - rzuciła pod wpływem nerwów szmatką o stół - Czekaliśmy na ciebie. Dlaczego nie odbierałaś komórki? - zmrużyła oczy.
- Komórki - włożyła prawą rękę, do prawej kieszeni, a następnie zbladła i krzyknęła - O nie!
- Co się - podniosła jedną brew - dzieje?
- Ech - ręka Margaret znalazła się na jej głowie, a po chwili, na bladym policzku popłynęła łza - zgubiłam...
- Co zgubiłaś?!
- Telefon.
- Jak to?!
- Zostawiłam go w parku na ławce, po tym, jak zrobiłam parę zdjęć psom... żebyś widziała jak ładnie obok siebie siedzieli. Ciekawe czy oni do siebie coś mówili.
Zrobiło mi się gorąco, automatycznie podniosła mi się adrenalina. Ona coś podejrzewa, to źle, nawet bardzo źle. W głowie krążyły mi przeróżne myśli. Miałam natychmiastową potrzebę spotkać się z Bohunem, powiedziałby mi wszystko, o co bym go zapytała.
Odezwała się niespodziewanie mama:
- Margaret, my wychodzimy. Idziesz z nami?
- Nie... Jestem już umówiona.
- Okej, a wychodzisz gdzieś?
- Tak, do parku z psem.
- Długo będziesz?
- Nie wiem, a wy gdzie jedziecie?
- To, to już tajemnica...
     Minęły trzy godziny, a na mojej szyi znalazła się obroża z zapiętą na niej smyczą. Marg założyła buty, a potem wyszłyśmy poza posesję.Szłam przodem, skręcając w lewą stronę, do paku, nagle Marg pociągnęła mnie w przeciwną stronę. Maszerowałam równo z nogą właścicielki, zatrzymałyśmy się przed ogrodzeniem, za nim była piękna zielona trawa i parę drzew. Wnet dobiegła do nas liczna sfora psów. Po dokładnym przeliczeniu było ich dwadzieścia trzy. Doszliśmy do grupki ludzi, stojących przy drzewie.
     Dziewczyna stojąca naprzeciw Margaret z kieszeni wyciągnęła żółtą, piszczącą piłkę. Nacisnęła piłkę tylko raz a wszystkie psy znajdowały się koło niej. Wpatrywały się z cierpliwością na kobietę, która wydała polecenie:
- Siad!
Wszystkie tyłki psów znalazły się na ziemi. Dziewczyna rzuciła piłkę dość daleko jak na swoją posturę, psy pobiegły, a ja... a ja jedyna zostałam z właścicielką. Margaret niejednokrotnie zachęcała mnie do pobiegnięcia za piłką ale bez rezultatów. W gruncie rzeczy wiedziałam, że nie przegonię dorosłych psów, ale i tak postanowiłam spróbować. Po kilku nieudanych próbach, chwili nie uwagi starszych kolegów żółta płka znalazła się w moim pysku, dumnie popędziłam do właściciela. Po paru minutach ganiania za piłką i dobiegł do mnie znajomy, potężny głos:
- Negra - zachichotał - co ty?
Rozejrzałam się dookoła, a potem zobaczyłam Bohuna. Pobiegłam się przywitać, szliśmy koło siebie, a wnet, przerywając ciszę Bohun rzekł:
- No, i jak tam?
- Hm - serce przyspieszyło tępa, gdy przypominałam sobie co się owe parę godzin stało - Marg chyba się domyśla...
- Czego?
- Tego, że my, psy umiemy rozmawiać.
- Ale nic nie powiedziałaś? Nie usłyszała cię?
- Nic z tego. Tylko trochę się zdenerwowałam. Na razie jest wszystko w porządku.
- To dobrze - uśmiechnął się.
Bohun biegał z nami za żółtą piłka. Kiedy wszystkie psy miały język na wierzchu, właściciele kazali nam się położyć w cieniu, a później dali nam wody.
- Paula, a ty się zaprezentujesz z Brosem? - odezwała się jedna, ze stojących w okręgu dziewczyn.
 - Jasne.
Blondynka wyjęła z plecaka frisbee. Podciągnęła kolano do siebie i zawołała psa. Bros odbił się od kolana i złapał talerz. Paulina rzuciła talerz w powietrze, Bros złapał je. Pokazywała jeszcze parę innych tików, na które już nie patrzyłam. Wszyscy bili brawa, Margaret była zaskoczona. Chciałabym też tak umieć, pomyślałam. Po niedługiej chwili , od zaczęcia pokazów, wszyscy ruszyliśmy w stronę zamkniętej furtki. Psy, łączeni ze mną znajdowały się na smyczy. Szliśmy gęsiego. Przekroczywszy furtkę poszliśmy w stronę domu. Nathan z Bohunem standardowo nas odprowadzili.