środa, 15 sierpnia 2012

Konflikt

     Następnego ranka obudziłam się przez szczekanie nowego lokatora. Zdenerwowana zerwałam się z posłania i poszłam sprawdzić co takiego robi. Wybiegłam z domu. Rozejrzałam się to w prawo, to w lewo, spojrzawszy naprzeciw spostrzegłam uśmiechniętą Marg, która w prawej ręce miała szlauch, z którego lała się woda, strumień wody łapał marmurowo-czekoladowy pies.
- Grand, zobacz kto przyszedł! - Margaret zaśmiała się, po czym wskazała na mnie palcem.
Grand, tak brzmiało jego nowe imię podbiegł do mnie, obwąchał i stanął.
- Bawisz się z nami? - zachichotał.
- Nie, dzięki - szczerze się uśmiechnęłam. - Wolę inną zabawę.
W oka mgnieniu znalazłam się w basenie. Grand stanął blisko krawędzi, nie był pewny czy on również może wejść.
- Grand, a ty co? Właź! - radośnie krzyknęła Marg.
Pies niepewnie, powoli wszedł do wody.
- Grand zapamiętaj, że masz takie same prawa w tym domu jak ja - odparłam stanowczym tonem.
- Czyli? - zapytał z wahaniem.
- To, co mi wolno, to i tobie.
- Chyba ty nie znasz mojej przeszłości...
Nie za bardzo wiedziałam mu o co chodzi, dlatego nie ponawiałam tematu.
     Margaret weszła do domu, sięgnęła dwie smycze - moją i Granda.
- Na dwór - oznajmiła.
Wybiegliśmy z wody niczym torpeda. Dobiegliśmy do dziewczyny, a ona zapięła nas na smycz. Wyrwaliśmy się do przodu, ciągnąc za sobą Margaret.
- Równaj - wydała polecenie.
Pierwszy raz usłyszałam to słowo, zastanowiłam się chwilę co ono oznacza. Wnet dziewczyna szarpnęła gwałtownie obie smycze w swoją stronę, do tyłu. Spowodowało to, że przednimi łapami znajdowaliśmy się koło jej kolana. Kaszlnęłam, ponieważ taki nowy tik Margaret mnie przydusił. Powtarzała tą czynność wtedy, kiedy przekraczaliśmy próg nogi. Szybko dotarło do nas, że nie warto toczyć wojny ze silniejszym od nas ogniwem. Ustąpiliśmy.
     Po niespełna paru minutach znaleźliśmy się w znanym mi już parku. Dziewczyna odpięła moją smycz od obroży, jednak Granda nie chciała odpiąć. Ja poszłam w krzaki załatwić swoje potrzeby, on zatem podnosił nogę przy każdej, napotkanej latarni. W pewnej chwili poczułam zapach Bohuna, pobiegłam za śladami znajomego zapachu. Na jego widok ucieszyłam się, ale jednocześnie zdenerwowałam.
- Cześć, co jest? - poważnie zapytał. - Dlaczego jesteś spięta?
- Mamy nowy "nabytek".
- Jaki, "nabytek"? - wystraszył się.
- Vanessa i Daniel wczoraj przywieźli nowego psa do domu...
- No, i? Przecież jestem raczej pokojowo nastawiony...
- Ty tak, ale gorzej z nim...
- Cóż - westchnął. - Zobaczymy.
Gdy skończył mówić zza krzewów pojawiła się Marg wraz z przypiętym na smycz Grandem.
- Co to jest? - zapytał zdziwiony Nathan.
- To mój nowy - wzięła głęboki oddech - zaadoptowany przez rodziców pies...
- Łagodny?
- Nie wiem, nie próbowałam.
Roześmiali się obydwoje.
- Może bezpieczniej, by było gdybyś zapiął Bohuna ma smycz?
Nathan podszedł do Bohuna i zapiął na jego obroży karabińczyk. Ja tej sytuacji przyglądałam się uważnie. Margaret podeszła jak najbliżej mogła. Grand zjeżył sierść na plecach i podniósł ogon. Ciekawe co ten gest znaczy, pomyślałam, wyjaśni mi to w domu. Moje serce wykonało parokrotnie salto, nad którym nie potrafiłam zapanować. Jednak moje nerwy nie były potrzebne, psy się zaakceptowały. Podeszliśmy do grupki psów, która znajdowała się na pobocznej polance.
     Nathan odpiął ze smyczy Bohuna, pies poleciał do psów, później zaczął się z nimi ganiać. Margaret zrobiła kwaśną minę w stronę swojego partnera, a później odpięła ze smyczy Granda, pies doleciał do Bohuna i innych tam przebywających psów. Ja kłusując z pasją, spokojnie dotarłam do kompanów. Wszystko było wspaniale do tego momentu, gdy Bohun wskoczył na jedną sukę. Psy się pogryzły. Nathan odruchowo dobiegł do psów, by je rozdzielić. Zrobił to sprawnie.
- Trzeba ich zawieźć do weterynarza - zasugerował.
Margaret cała we łzach zapięła Granda na smycz. Nie dziwię jej się, widok był katastrofalny - psy całe we krwi, Bohun miał otwartą ranę na szyi, a Grand całą poszarpaną lewą, przednią łapę. Doszliśmy do domu Nathana, było zdecydowanie bliżej niż do nas. Wsiadł w samochód. Granda posadził na tylnych siedzeniach, a Bohuna w bagażniku, Marg siedziała obok kierowcy, ja znajdowałam się u jej nóg.
     Wszedłszy do weterynarza, nie staliśmy w kolejce - sprawa była pilna, weszliśmy bez niej.
     Pół godziny później weterynarz wyprowadził dwa psy. Grand miał na nodze założony opatrunek, a Bohun miał go na szyi.
- Berneńczykowi założyliśmy dziewięć szwów. Borderowi sześć. Stan psów jest dobry, nie zagraża ich życiu.
Słowo, które najbardziej wpadło mi w pamięć to "borderowi", ciekawe o co chodziło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz