poniedziałek, 14 maja 2012

Pierwszy spacer

       Otworzywszy oczy, zraziło mnie mocne słońce. Wstałam z posłania, lekko zaspana, wyciągnęłam się, ziewnęłam i ruszyłam w stronę miski z wodą. Pochlipałam jęzorem, i usłyszawszy głos wołającej mnie Margaret, wzdrygnęłam się oraz popędziłam w jej stronę.
      Nie wiadomo dlaczego, moją szyję objęła czerwona obroża, a ana niej zapiął się srebrnego koloru karabińczyk. Mimo, że byłam gotowa do pójścia samodzielnie Marg wzięła mnie na ręce. Zaniosła do samochodowego bagażnika po czym zamknęła klapę. Wsiadła do samochodu jako pasażer koło kierowcy. Daniel, wsiadł za kierownicę i odjechaliśmy.
       Wysiedliśmy koło białego budynku, z napisem "AS". Weszliśmy do środka, w poczekalni znajdowało się paręnaście psów i dwa koty w klatkach. Usiedliśmy obok ogromnego owczarka niemieckiego, ostrożnie  podeszłam do jego nosa, wyciągnęłam się jak mogłam, a moje tylnie łapy pozostawały "przyklejone" do kafelek. Owczarek mnie polizał po czym gwałtownie zarzucił łapę na mój kark. Przestraszona, wycofałam się pod krzesełko. Odwróciwszy się za siebie, ujrzałam białego kota w klatce, z gracją poszłam go zbadać, oczy miał jak pięć złoty, machał ogonem i wycofał się do końca klatki, po czym ostrzegawczo głośno syknął i wyszczerzył zęby. Wyraźnie to, że podchodzę mu się nie spodobało. Lekko wystraszona wycofałam się do stóp Margaret. Minęły dwie godziny nim recepcjonistka wywołała moje imię. Posłusznie weszliśmy do gabinetu. Znalazłam się na śliskiej, metalowej posadzce. Weterynarz wyjął po kryjomu strzykawkę z szafki, po czym napełnił ją białą cieczą. Zaszedł mnie od tyłu, złapał za skórę na karku i wbił igłę. Trwało to zaledwie kilka sekund, jednak i tyle wystarczy na skomlenie. Lekarz się wyprostował kręgosłup, skierował wzrok na Margaret, po czym wykrztusił:
- Na pierwszy spacer, państwo mogą wyjść za dziesięć dni.
Marg wzruszyła ramionami i momentalnie uśmiech spadł jej z twarzy, spodziewała się chyba, że nastąpi to szybciej.
      Wsiadłszy do auta i odjechawszy w stronę domu. Rodzice w aucie, między sobą prowadzili dyskusję na temat zaadoptowania kolejnego psa ze schroniska. Głośnego dialogu przysłuchiwała się Marg, nie mogła uwierzyć, że tak szybko jej mama zdecydowała się na kolejnego psa. Uzgadniali, że ma być to pies przypominający Border Collie. Daniel nie był zadowolony z tego pomysły, nie chciał mieć w ogóle, żadnego psa. Nawet mnie, a co dopiero drugiego. Ale po długich, męczących namowach udało się go przekonać.
      Kolejne dni były standardowo nudne, jedzenie, spanie, zabawa. Dziesięć dni minęło bardzo szybko. Od Margaret było czuć ekscytację, ja natomiast byłam nie pewna tego co mnie spotka. Założywszy na mnie czerwoną obrożę. Margaret dumnie w podskokach opuściła willę. Ja nie musiałam być już na rękach, szlam swawolnie po trawie. Dumnie podążałyśmy w stronę tutejszego parku. Ni stąd, ni z owąd zza rogu wyszedł wielki pies. Przerażona zjeżyłam sierść na grzbiecie, stanęłam nieruchomo. Margaret lekko szarpiąc smycz zachęcała fizycznie do pójścia przed siebie. Nie zamierzałam się stąd ruszyć. Obroża, którą miałam naszyi drażniła moją delikatną skórę. Właściciel psa z naprzeciwka poluźnił smycz. Margaret również nie wyglądała na przerażoną. Uśmiech miała szeroki. Zaufałam jej. Powoli i ostrożnie, zaczęłam rozluźniać spięte mięśnie. Zbliżyliśmy się do siebie. Nagle właściciel olbrzymiego psa zagadał do Margaret:
- Hej Marg, to ten psiak o którym tak dużo - uklęknął i rozłożył ręce w moją stronę - mi mówiłaś?
- Cześć Nathan. - uśmiechnęła się w jego stronę - Tak, to ona, wabi się Negra.
- Może przejdziemy się do tego parku? - wskazał palcem pobliski park.
Nie odpowiedziała nic, ale chętnie ruszyła w stronę wskazanego parku. Idąc, szybko kontynuowali dialog:
- Jak tam Bohun?
- Bohun? Bohun, dobrze. Wczoraj zjadł pod naszą, a raczej moją nieuwagę dwa kilogramy mięsa mielonego. A twoja Negra rozrabia?
- Negra strasznie psoci w domu, jak to każdy szczeniak - odwróciłam się w jej stronę i spojrzałam tępym wzrokiem - ale tak to nie narzekam na nią. Hm, a jak to - przewróciła oczami - dwa kilogramy?!
- Eh, długa historia.. Prosto z zakupów położyłem torbę w przedpokoju -obok jego legowiska. Pies przyszedł się przywitać i jak zwykle - zajrzał do torby, by sprawdzić do w niej jest. Odłożywszy torbę, na podłogę, poszedłem umyć ręce, a gdy wróciłem, przyłapałem go na gorącym uczynku. Słowna reprymenda spowodowała, że pies natychmiastowo odszedł od mięsa, ale wtedy byłem na niego zły. Mówi się trudno cóż...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz